Według rządu z Erywania od marca zeszłego roku, gdy w Syrii wybuchła wojna domowa, do Armenii przyjechało ponad 3 tys. syryjskich Ormian. Liczba przybyszów zwiększyła się zwłaszcza odkąd walki między syryjskim wojskiem i partyzantami, zwalczającymi prezydenta Baszara el-Asada, ogarnęły Aleppo, gdzie mieszka liczna ormiańska wspólnota. W ostatnim półroczu ponad 3 tys. syryjskich Ormian zgłosiło się do konsulatu Armenii w Aleppo i wystąpiło o przyznanie im paszportów Armenii.
W Syrii żyje ok. 100 tysięcy Ormian. W ogromnej większości są to potomkowie Ormian, którzy uciekli tu z Turcji, ratując się przed pogromami z początku XX wieku. W Syrii zajmowali się głównie handlem, uważani byli za ludzi zamożnych i obywateli lojalnych wobec władz.
Strach przed prześladowaniami
W wojnie domowej, jaka wybuchła w Syrii, Ormianie starają się być neutralni, a jeśli już muszą się za kimś opowiedzieć, to trzymają stronę przychylnego im Baszara el-Asada, który podobnie jak jego ojciec Hafez (rządził w latach 1971-2000) utrzymywał przyjazne stosunki z Armenią.
Syryjscy Ormianie obawiają się, że po obaleniu alawity Asada (alawici to odłam islamu, a jego wyznawcy stanowią ok. 10 proc. ludności Syrii) rządy w Syrii przejmą muzułmańskie partie religijne, jak to miało miejsce w innych krajach arabskich, przez które przetoczyły się ostatnio uliczne rewolucje. Ormianie boją się, że po zdobyciu władzy sunnici, nieuznający alawitów za muzułmanów, zaczną się mścić na nich za 40-letnie rządy Asadów i prześladować lojalnych wobec dyktatorów chrześcijan. Aby ułatwić im wyjazd do Armenii, rząd z Erywania zwiększył liczbę rejsów lotniczych do Damaszku i uprościł przepisy wizowe.
Uchodźców skierować... na miejsce konfliktu
Władze Armenii wpadły na pomysł, by syryjskich Ormian osiedlać w Górskim Karabachu, ormiańskiej enklawie w sąsiednim Azerbejdżanie, która po krwawej wojnie z lat 1988-1994 (ok. 30 tys. zabitych) ogłosiła secesję i niepodległość. Karabaskie władze od dłuższego czasu narzekają na malejącą coraz bardziej liczbę ludności samozwańczej, niespełna 150-tysięcznej republiki.
Zły przykład dali sami karabascy przywódcy, którzy wyjechali do Armenii i przejęli w niej władzę. Robert Koczarian, przywódca partyzanckiej wojny z Górskiego Karabachu, panował w Armenii w latach 1996-2008, później na stanowisku prezydenta kraju zastąpił go jego dawny, partyzancki minister obrony Serż Sarkisjan.
Demograficznej zapaści Karabachu nie udało się powstrzymać ani ulgami i przywilejami dla osadników, ani osiedlaniem tam więźniów w zamian za złagodzenie wyroków. Póki co nie chwycił też pomysł, by kusić syryjskich Ormian, z których jak dotąd żaden nie zgłosił ochoty osiedlenia się w Karabachu. „Jeśli jednak jacyś rodacy z Syrii zapragną zacząć u nas nowe życie, udzielimy im wszelkiej pomocy” – nie rezygnuje rzecznik karabaskiego rządu Dawid Babajan.
Czeczeńscy partyzanci
Ormianie uciekają z Aleppo, natomiast do Syrii - według władz Rosji, a także przywódców czeczeńskich separatystów - ściągają kaukascy partyzanci, by wspierać syryjską opozycję w wojnie przeciwko reżimowi.
Witryna internetowa czeczeńskiej frakcji niepodległościowej Chechepress twierdzi, że po stronie syryjskich partyzantów walczy cały batalion kaukaskich ochotników. Jednym z jego dowódców był 24-letni Rustam Gełajew, syn sławnego, zabitego w 2004 r. czeczeńskiego komendanta partyzanckiego Rusłana Gełajewa. W połowie sierpnia Rustam Gełajew zginął w Aleppo, w meczecie zbombardowanym przez syryjskie lotnictwo. Witryna czeczeńskich dżihadystów podała, że Gełajew junior przyjechał jako ochotnik na wojnę do Syrii z jednego z bliskowschodnich krajów, gdzie studiował islam. Rosyjska gazeta „Kommiersant”, powołując się na krewnych Gełajewa, napisała jednak, że Rustam wcale nie walczył w Syrii, lecz próbował z niej uciec, a w zbombardowanym meczecie zatrzymał się na postój w drodze do Turcji. Także prorosyjski prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow zaprzecza twierdzeniom Kremla i przysięga, że jeśli w syryjskiej wojnie walczą jacyś Czeczeni, to są oni obywatelami Syrii.
Zwykłe bajdurzenie
W Syrii żyje ok. 20 tys. Czeczenów, potomków uciekinierów z Kaukazu, gdzie w połowie XIX wieku Rosja stłumiła krwawo zbrojne powstanie. W Syrii osiedli na Wzgórzach Golan, gdzie toczyli wojny z miejscowymi druzami. Gdy w 1967 r. Wzgórza Golan zajął Izrael, musieli się przenieść do Damaszku. Jako sunnici niechętnie odnosili się do rządów alawitów, ale ponieważ w większości należą do mistycznego nurtu sufizmu, nie po drodze im też z muzułmańskimi radykałami.
Ramzan Kadyrow twierdzi, że wieści o udziale czeczeńskich partyzantów w syryjskiej wojnie, a wcześniej w Afganistanie czy Iraku są zwyczajnym bajdurzeniem. Zgadza się z nim Rahimullah Jusufzaj, pakistański dziennikarz, znawca afgańsko-pakistańskiego pogranicza. - Choć tyle się o nich mówi, ani w Iraku, ani w Afganistanie nie pokazano zabitego czy wziętego do niewoli czeczeńskiego partyzanta. Na afgańsko-pakistańskim pograniczu miejscowi nazywają Czeczenami wszystkich przybyszów z b. ZSRR, którzy w rozmowach między sobą posługują się językiem rosyjskim - mówi Rahimullah Jusufzaj.
jl, PAP