Posiadłość o nazwie Due Palme, za którą Berlusconi zapłacił 2 miliony euro, miała być impulsem, odradzającym tamtejszy sektor turystyczny i zachęcającym Włochów do spędzania urlopu na wyspie, uważanej do niedawna za perłę Morza Śródziemnego.
Gest Berlusconiego
- Ja też stałem się mieszkańcem Lampedusy, wszedłem do internetu, poszukałem willi i ją kupiłem - mówił były premier ponad rok temu podczas wizyty na wyspie. Kupując tam rezydencję jeden z najbogatszych Włochów chciał symbolicznie zapewnić ludność małej wyspy, że nie zostawi jej samej po tym, gdy drogą morską przybyło na nią w ciągu kilku miesięcy ponad 40 tysięcy imigrantów, przede wszystkim z Tunezji.
Blisko półtora roku po tej spektakularnej deklaracji willa, wymagająca remontu, wciąż stoi coraz bardziej zaniedbana i wyraźnie porzucona, a prace w niej jeszcze się nie zaczęły - zauważa rzymski dziennik. Co więcej, odnotowuje, na wyspę zaczęli przyjeżdżać znów pierwsi turyści, ale nie ma wśród nich Silvio Berlusconiego, który więcej tam nie powrócił. Turyści zaś – dodaje gazeta - fotografują dom pod dwiema palmami i pytają z niedowierzaniem, czy to możliwe, że były szef rządu o nim zapomniał i doprowadził do takiej ruiny.
Władze zmagają się z napływem imigrantów
Lokalne władze z Lampedusy, które wciąż zmagają się - choć w znacznie mniejszej skali - z problemem napływu imigrantów, przekonane są, że inicjatywa ówczesnego premiera miała służyć wyłącznie doraźnym celom politycznym. Tym też tłumaczą fakt, że kiedy Berlusconi przestał kierować rządem, stracił również zainteresowanie dla jednej ze swych licznych posiadłości.
ja, PAP