48-godzinny strajk, rozpoczęty w środę o godz. 20.00, sprawił, że wojsko, które powinno szykować się do możliwej operacji zbrojnej w Iraku, musi teraz zastępować strażaków. Jednocześnie kraj jest w stanie podwyższonego pogotowia w związku z groźbą ataków terrorystycznych w okresie przedświątecznym.
Wojsko stara się zastąpić strażaków, ale żołnierzy jest za mało, mają do dyspozycji tylko stare i ciężkie samochody, za krótkie drabiny i za słabe pompy. Z kolei policja i pracownicy pogotowia ratunkowego nie mają wyposażenia pozwalającego im na wejście do budynku, w którym się pali.
Wygląda to tak, że ok. 19 tysięcy żołnierzy, z których wielu będzie potrzebnych gdzie indziej, jeśli dojdzie do wojny z Saddamem Husajnem, dyżuruje przy samochodach gaśniczych z lat 50., aby zastąpić 52 tys. strażaków. Gdy w czwartek po południu wybuchł pożar w składzie fajerwerków w Manchesterze, ogień szalał jeszcze późno w nocy, a żołnierze nie potrafili zapobiec kolejnym eksplozjom.
Lord Falconer z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zapowiedział, że jeśli okaże się to konieczne "dla bezpieczeństwa ogółu", żołnierze wkroczą do remiz i będą używać nowoczesnego pożarniczego sprzętu. Obecnie dostępu do niego bronią pikietujący strażacy.
Ale premier Tony Blair oświadczył na posiedzeniu rządu, że nie zamierza ustąpić wobec żądań strażaków, domagających się 40- procentowej podwyżki płac, ponieważ nadmierne podwyżki płac w sektorze publicznym wywołają serię żądań, która zdestabilizuje gospodarkę.
sg, pap