W ostatnim wystąpieniu przed Połączoną Komisją Ekonomiczną Kongresu prezes Zarządu Rezerwy Federalnej (Fed) Alan Greenspan powiedział, że gospodarka amerykańska nie jest jeszcze "bliska deflacyjnej przepaści", ale przyznał, że traktuje sytuację poważnie.
W ciągu mijającego roku obniżyły się w USA średnie ceny takich artykułów jak samochody, ubrania, komputery, meble, benzyna i olej opałowy. Podobnie stało się z cenami za takie usługi jak połączenia telefoniczne, bilety lotnicze i pokoje hotelowe.
W sumie, w roku podatkowym 2002, zakończonym 1 października, indeks cen konsumenta wzrósł o niecały procent, co jest najmniejszym wzrostem od 50 lat.
Cytowany przez "Washington Post" ekonomista z Uniwersytetu Princeton, Alan S.Blinder, były wiceprezes Fed, ocenia ryzyko deflacji na 15-20 procent.
Ekonomiści zwracają uwagę, że deflacja może być zjawiskiem pozytywnym, jeżeli spadek cen jest wynikiem zwiększonej wydajności gospodarki dzięki postępom technologii i usprawnieniom organizacji pracy, co przekłada się na niższe koszty produkcji i umożliwia podwyżki płac.
Czasem jednak dochodzi do "złej" deflacji, kiedy zachwiana zostaje równowaga między popytem a podażą, gdyż konsumenci, niezbyt skłonni do wydawania pieniędzy, nie wykupują wyprodukowanych w nadmiernych ilościach towarów.
Konsumenci, a także producenci, kalkulując, że ceny będą dalej spadać, jeszcze bardziej ograniczają wydatki, co prowadzi do jeszcze większej obniżki cen i płac i pogłębienia recesji.
"Washington Post" porównuje nawet obecną sytuację do okresu bezpośrednio przed Wielkim Kryzysem w latach 30., uruchomionym krachem na giełdzie.
Podobnie jak wtedy, sygnały deflacji pojawiają się po pęknięciu "mydlanej bańki" inwestycyjnej, która spowodowała, że biznes jest ogromnie zadłużony i wiele przedsiębiorstw bankrutuje.
sg, pap