Burmistrz flamandzkiej miejscowości Kasterlee kazał odłączyć elektryczność w zamieszkiwanych przez Polaków domkach kampingowych w parku Fauwater. Decyzja burmistrza była spowodowana faktem, że właściciel osiedla domków nie miał odpowiedniego atestu. 3 grudnia wieczorem 200 Polakom odłączono także gaz - podaje RMF FM.
Prąd odłączono w nocy z 1 na 2 grudnia. Park Fauwater otoczyło wtedy 180 policjantów. Po wykryciu usterek w elektryczności odcięli prąd wszystkim mieszkańcom parku. Funkcjonariusze nie wzięli pod uwagę faktu, że domki zamieszkane przed Polaków są zbudowane z drewna, a temperatura na początku grudnia spadła poniżej zera.
"Potraktowano nas jak zwierzęta"
- Potraktowano nas jak zwierzęta - relacjonowała jedna z młodych Polek mieszkających na osiedlu domków kempingowych. - W nocy siedzieliśmy przy świeczkach, rozmroziły nam się zamrażalki, zmarnowało się jedzenie - dodał mężczyzna, który pracuje w magazynie supermarketu Albert Heijn.
Właścicielem osiedla jest Holender Barnny van Loon. - To także go nie stawia w lepszej sytuacji, burmistrz może go tym łatwiej zmiażdżyć - tłumaczył w rozmowie z RMF FM jeden z Polaków. Van Loon przyznał, że nie miał wymaganego atestu elektryczności, o który już wystąpił, ale procedury są długie. - Władzom zależy na tym, żeby rozwijać w tym regionie turystykę. Chcą by na kampingu przebywali wyłącznie turyści, a nie Polacy. Polacy psują wizerunek - mówił właściciel kampingu.
"Chodzi im o to, abyśmy się wynieśli"
Mimo iż Polacy pracują legalnie mają problem ze znalezieniem nowego lokum. Odcięci od prądu nie mają jak naładować telefonów ani laptopów. - Chodzi im o to, abyśmy się wynieśli - przekonuje jedna z kobiet. - Odłączenie prądu i gazu - to sposób na pozbycie się Polaków. Burmistrz zasłania się, że chodzi o ich bezpieczeństwo, ale to puste słowa. Paląc świeczki w drewnianych domkach Polacy stwarzają większe zagrożenie pożarowe - dodał van Loon.
Burmistrz przekonuje, że jego akcja nie ma nic wspólnego z rasizmem. - Polacy powinny opuścić to miejsce, bo nie nadaje się do zamieszkania - zaznaczył.
ja, RMF FM
"Potraktowano nas jak zwierzęta"
- Potraktowano nas jak zwierzęta - relacjonowała jedna z młodych Polek mieszkających na osiedlu domków kempingowych. - W nocy siedzieliśmy przy świeczkach, rozmroziły nam się zamrażalki, zmarnowało się jedzenie - dodał mężczyzna, który pracuje w magazynie supermarketu Albert Heijn.
Właścicielem osiedla jest Holender Barnny van Loon. - To także go nie stawia w lepszej sytuacji, burmistrz może go tym łatwiej zmiażdżyć - tłumaczył w rozmowie z RMF FM jeden z Polaków. Van Loon przyznał, że nie miał wymaganego atestu elektryczności, o który już wystąpił, ale procedury są długie. - Władzom zależy na tym, żeby rozwijać w tym regionie turystykę. Chcą by na kampingu przebywali wyłącznie turyści, a nie Polacy. Polacy psują wizerunek - mówił właściciel kampingu.
"Chodzi im o to, abyśmy się wynieśli"
Mimo iż Polacy pracują legalnie mają problem ze znalezieniem nowego lokum. Odcięci od prądu nie mają jak naładować telefonów ani laptopów. - Chodzi im o to, abyśmy się wynieśli - przekonuje jedna z kobiet. - Odłączenie prądu i gazu - to sposób na pozbycie się Polaków. Burmistrz zasłania się, że chodzi o ich bezpieczeństwo, ale to puste słowa. Paląc świeczki w drewnianych domkach Polacy stwarzają większe zagrożenie pożarowe - dodał van Loon.
Burmistrz przekonuje, że jego akcja nie ma nic wspólnego z rasizmem. - Polacy powinny opuścić to miejsce, bo nie nadaje się do zamieszkania - zaznaczył.
ja, RMF FM