Słowacka kolej jest poważnie zadłużona, przynosi straty, a co trzeci pracownik jest zbędny - twierdzi jej kierownictwo i odmawia cofnięcia swojej decyzji o likwidacji połączeń. Podkreśla, że nakłady na likwidowane linie lokalne 25-krotnie przewyższają zyski.
Do sądu trafił wniosek szefów kolei o uznanie strajku za nielegalny. Wśród słowackich przedsiębiorstw rosną obawy, iż strajk potrwa wiele dni, przynosząc straty nie tylko kolei, ale całej gospodarce.
Rafineria "Slovnaft"z Bratysławy będzie musiała np. ograniczyć dostawy benzyny i ropy do wschodniej części kraju, a po dziesięciu dniach zatrzymać produkcję. Największe słowackie przedsiębiorstwa - Volkswagen w Bratysławie i Zakłady Metalurgiczne US Steel w Koszycach - będą musiały wysłać swoich pracowników na przymusowe urlopy, gdyż większość swoich wyrobów wywożą za granicę transportem kolejowym.
Strajk kolejarzy to największy protest społeczny na Słowacji od wielu lat. Zdaniem Pavla Karasza, analityka Słowackiej Akademii Nauk, może on wywołać falę niezadowolenia także innych grup zawodowych, a w efekcie zniszczyć przekonanie inwestorów zagranicznych - np. koncernu PSA Peugeot Citroen - iż Słowacja jest krajem, gdzie się nie strajkuje.
sg, pap