Ro Mu Hiun, jak zauważa AFP, nie aprobuje twardej linii administracji Busha i opowiada się za ustanowieniem gorącej linii między Waszyngtonem i Phenianem, która umożliwiłaby nawiązanie osobistych kontaktów między obu przywódcami i tym samym unikanie nieporozumień.
Zapowiedział, że podczas swojej najbliższej wizyty w Waszyngtonie będzie starał się przekonać George'a W. Busha, iż mimo że Korea Północna nie podziela wartości wyznawanych przez Stany Zjednoczone i z ich punktu widzenia nie jest krajem sympatycznym, "istnieje możliwość poprawy wzajemnych stosunków". Historia uczy - podkreślił Ro Mu Hiun - że "wielkość przywódcy jest proporcjonalna do podejmowanych wysiłków na rzecz dialogu" z innymi krajami.
Ostrzeżenie ze strony prezydenta Korei Płd. zbiegło się z decyzją Waszyngtonu umocnienia swej obecności wojskowej na Dalekim Wschodzie, o czym świadczy skierowanie do regionu eskadry bombowców B-1 i B-52. Kroki te podjęto w dwa dni po niedzielnym incydencie, spowodowanym przechwyceniem amerykańskiego samolotu szpiegowskiego przez myśliwce północnokoreańskie w międzynarodowej przestrzeni powietrznej.
Stany Zjednoczone oficjalnie twierdzą jednak, że decyzja o wysłaniu eskadry bombowców na wyspę Guam nie ma żadnego związku z incydentem przechwycenia amerykańskiego samolotu wywiadowczego przez północnokoreańskie myśliwce w międzynarodowej przestrzeni powietrznej w minioną niedzielę.
Mają one powstrzymać potencjalne agresywne akcji ze strony Korei Północnej w razie wojny z Irakiem, a więc utrzymać pokój w rejonie Półwyspu Koreańskiego, gdzie nie brakuje napięć, twierdzi Pentagon. Również rzecznik sił powietrznych USA, komandor Jeff Davis zapewnił, że obecne posunięcie nie ma charakteru agresywnego.
em, pap