Rebelianci opanowali większość stolicy kraju już w sobotę po południu. W chwili zamachu dotychczasowy prezydent Ange-Felix Patasse wracał samolotem do kraju ze szczytu 18 państw Wspólnoty Gospodarczej Sagelu i Sahary w Nigrze. Jego samolot został jednak ostrzelany i zawrócił z lotniska w Bangui, po czym schronił się w sąsiednim Kamerunie.
Po sporadycznej wymianie ognia w nocy, w niedzielę nad ranem ustały walki w stolicy liczącej 622 tys. mieszkańców. Równocześnie bliżej niezidentyfikowani bojownicy i cywile rozpoczęli plądrowanie w mieście - łupem padły głownie motocykle, rowery i lodówki ze sklepów w finansowej dzielnicy Bangui. Naoczni świadkowie donosili też o plądrowaniu domów należących do obalonego prezydenta, z których wynoszono m.in. meble, telewizory i naczynia kuchenne.
Kilku członków rządu schroniło się w zagranicznych ambasadach.
W niedzielę rano nie było jeszcze wiadomo, czy gen. Bozize, który od października ub. r. przebywał we Francji, a wcześniej w Czadzie, powrócił już do Bangui. Występujący w jego imieniu rzecznik zapowiedział jego rychłe orędzie do narodu i podkreślił, że generał pragnie przejść do nowej polityki "wspólnie ze wszystkimi obywatelami".
Bozize próbował dokonać zbrojnego puczu w Bangui m.in. w maju 2001 r. i październiku 2002 r., jednak na pomoc prezydentowi pośpieszyły wówczas wojska libijskie, zastąpione później przez afrykańskie siły pokojowe.
Zamach w Republice Środkowoafrykańskiej potępiła Francja. Według MSZ w Paryżu, prezydent Patasse pozostaje legalnie wybraną głową państwa, a jedyną drogą wyjścia z kryzysu jest "rozwiązanie polityczne".
em, pap