Generał w stanie spoczynku Barry McCaffrey, który dowodził dywizją piechoty w czasie wojny nad Zatoką Perską, powiedział w wywiadzie dla Reutera: "Nasuwa się pytanie: dlaczego rozpoczyna się tę operację z nieadekwatnymi siłami? Bo nie miało się dość czasu, żeby wysłać tam wystarczające siły? Ale przecież mieliśmy czas. Bo nie mamy takich sił? Ależ mamy. Ponieważ próbuje się zaoszczędzić na operacji militarnej, która ostatecznie będzie kosztować 200 miliardów USD? A może chodzi o tak wielkie przekonanie o słuszności własnych poglądów, że nie bierze się pod uwagę tego, co radzą wojskowi, zwłaszcza generałowie sił lądowych, o których sądzi się, że nie są zbyt bystrzy".
Podczas przygotowywania planu wojny z Irakiem Rumsfeld nie skorzystał z rad wielu wysokich rangą wojskowych, którzy nakłaniali go do wystawienia sił zbliżonych wielkością do półmilionowej armii, takiej jak podczas wojny nad Zatoką Perską. Rumsfeld opowiedział się za znacznie mniejszymi siłami. Analitycy twierdzą, że minister obrony i generał Tommy Franks (dowódca sił, prowadzących wojnę przeciwko Irakowi) "spotkali się w połowie drogi" i wystawili siły mniej więcej o połowę mniej liczne niż w 1991 roku.
"Praktycznie rzecz biorąc, Rumsfeld obciął o połowę to, co Siły Lądowe uważały za niezbędne" - mówi analityk Lawrence Korb, który pracował w kierownictwie resortu obrony w okresie prezydentury Ronalda Reagana.
Generał Franks zaprzeczył w niedzielę wszelkim rozbieżnościom z ministrem Rumsfeldem w kwestii terminu rozpoczęcia wojny oraz przebiegu operacji wojskowych. "Niewielu ludzi wie o tym, w jaki sposób opracowano ten plan (operacyjny) - powiedział Franks podczas konferencji prasowej w sztabie Centralnego Dowództwa wojsk sojuszniczych w Katarze. "Poza dowódcą operacyjnym nikt jednak nie wywierał wpływu" na przebieg prac - dodał.
Generał podkreślił, że nie powiodą się zamiary tych, którzy usiłowaliby "wbić klin" pomiędzy ludzi, odpowiedzialnych za opracowanie planu operacji militarnych w Iraku.
Dementując informacje sobotniego "The New Yorker Magazine", Franks powiedział, że nie domagał się dodatkowych wojsk przed rozpoczęciem operacji lądowej w Iraku. Zaprzeczył też twierdzeniom, jakoby zapowiedziane rozmieszczenie dodatkowych 120 tys. żołnierzy w rejonie Zatoki Perskiej było dowodem niepomyślnego przebiegu operacji. Rozłożone w czasie dosyłanie wojsk jest częścią wstępnego planu - podkreślił generał.
"New Yorker" twierdzi (w numerze, który pojawi się w sprzedaży w poniedziałek), że Rumsfeld raz po raz odrzucał opinie wojskowych z Pentagonu, iż na wojnę w Iraku trzeba wysłać znacznie więcej wojska i broni pancernej. "Myślał, że wie najlepiej. To on podejmował decyzje na każdym etapie - cytuje "New Yorker" anonimowego wysokiego rangą sztabowca z Pentagonu. - Teraz Rummy znalazł się w kłopocie, bo nie chciał wysyłać dużej liczby żołnierzy sił lądowych".
Sztabowiec powiedział też, że Rumsfeld odrzucił opinię dowódcy sił koalicyjnych, generała Tommy'ego Franksa, aby zaczekać z inwazją do czasu, gdy wojska amerykańskie, których Turcja nie przepuściła przez swoje terytorium, dotrą do teatru wojny inną drogą. Minister nie docenił też siły irackiego oporu.
"Nie dostali żadnych (dodatkowych) sił i środków. Tak bardzo chciał udowodnić swoją tezę - że Irakijczycy pójdą w rozsypkę" - taką opinię anonimowego byłego oficera wywiadu przytacza autor artykułu, znany dziennikarz amerykański Seymour Hersh.
Rzecznik Pentagonu uchylił się od skomentowania artykułu.
Czytaj też: Ignorant w Waszyngtonie?
sg, pap