"Ameryka jest głęboko zranionym mocarstwem, które myśli, że musi sobie przywłaszczyć cały świat arabski, i dlatego stała się bardzo niebezpieczna" - przytaczają gazety słowa Verhofstadta, wypowiedziane w czasie przedwyborczego kongresu jego partii Flamandzcy Liberałowie i Demokraci (VLD).
W Belgii trwa kampania przed wyborami parlamentarnymi 18 maja i politycy prześcigają się w krytykowaniu interwencji zbrojnej w Iraku, bardzo niepopularnej w belgijskim społeczeństwie.
Verhofstadt powiedział też, że "absolutnie nie podziela logiki prezydenta George'a Busha", która opiera się, zdaniem premiera Belgii, na "iluzji, że wojnę da się zaplanować i kontrolować".
W rzeczywistości "nawet dla najpotężniejszego mocarstwa wojna jest chaosem" i niesie ze sobą "śmierć, zniszczenie, głód, brutalność" - grzmiał Verhofstadt.
Równocześnie bronił dwustronnej umowy ze Stanami Zjednoczonymi o tranzycie wojsk i sprzętu militarnego USA przez terytorium Belgii i o przelotach amerykańskich samolotów wojskowych nad tym krajem.
"Skoro nawołujemy do poszanowania międzynarodowego porządku prawnego, my także respektujmy go co do joty" - odpierał zarzuty współrządzących w Belgii Zielonych. Twierdzą oni, że premier sprzyja Amerykanom, bo nie chce wypowiedzieć umowy z USA.
Tymczasem, według sondażu dziennika "La Libre Belgique", poparcie dla rządu, dla premiera i jego partii nieznacznie spadło w pierwszym kwartale tego roku. Zaufanie do rządu federalnego deklaruje 38 proc. ankietowanych, a brak zaufania - 23 proc.
Partia premiera już tylko o 0,2 punktu procentowego wyprzedza we Flandrii opozycyjną chadecję. Natomiast we francuskojęzycznej części Belgii - w Brukseli i w Walonii - wyraźnie wzrosła popularność jeszcze ostrzej krytykującego Amerykę wicepremiera i ministra spraw zagranicznych Louis Michela.
sg, pap