W Bangkoku doszło do eksplozji na obszarze, na którym odbywał się wiec przeciwników rządu premier Yingluck Shinawarty - donosi BBC.
W eksplozji bomby, która wstrząsneła ulicami Bangkoku rany odniosło co najmniej 28 osób. Liczba ofiar śmiertelnych nie jest znana. Do wybuchu doszło na obszarze, na którym odbywały się protesty antyrządowe organizowane przez lidera opozycji, Suthepa Thaugsubana. Polityk nie odniósł obrażeń w eksplozji.
2 lutego w Tajlandii odbędą się wybory parlamentarne. O odwołanie wyborów apelowała komisja wyborcza, uzasadniając to falą przemocy, która ogarnęła kraj pod koniec ubiegłego roku. Do bojkotu wyborów wzywa opozycja. Suthep Thaugsuban, zagroził, że demonstranci porwą premier Yingluck Shinawartę, jeśli nie zgodnie z obietnicą nie ustąpi ona z funkcji szefa rządu.
Na początku grudnia rozwiązanie parlamentu i rozpisanie wyborów zapowiedziała premier Tajlandii Yingluck Shinawatry, siostra obalonego w wojskowym zamachu stanu w 2006 roku byłego premiera Thaksina Shinawatry. Premier ugięła się pod naciskiem demonstrującym, którzy oskarżają ją o bycie marionetką w rękach brata rzekomo wciąż za jej pośrednictwem sprawującego władzę nad krajem.
Pod koniec listopada demonstracje przybrały na sile. Protestującym udało się opanować kompleks ministerstwa finansów. Protesty przerwano jedynie na kilka dni z okazji urodzin króla Tajlandii, który cieszy się w kraju olbrzymim szacunkiem. Opozycja zapowiedziała jednak, że po powrocie do demonstracji będą one trwały, dopóki rząd nie poda się do dymisji.
- Na tym etapie, gdy tak wiele ludzi z tak wielu różnych grup stoi w opozycji do rządu, najlepszym rozwiązaniem jest oddanie władzy tajskiemu narodowi i rozpisanie wyborów - mówiła 9 grudnia premier Tajlandii. - Rząd nie chce śmierci żadnego człowieka - dodała, odnosząc się do zamieszek z początku grudnia, w których zginęły 3 osoby.
Yingluck Shinawatra była szefową tajskiego rządu od 2011 roku.
sjk, BBC, CNN
2 lutego w Tajlandii odbędą się wybory parlamentarne. O odwołanie wyborów apelowała komisja wyborcza, uzasadniając to falą przemocy, która ogarnęła kraj pod koniec ubiegłego roku. Do bojkotu wyborów wzywa opozycja. Suthep Thaugsuban, zagroził, że demonstranci porwą premier Yingluck Shinawartę, jeśli nie zgodnie z obietnicą nie ustąpi ona z funkcji szefa rządu.
Na początku grudnia rozwiązanie parlamentu i rozpisanie wyborów zapowiedziała premier Tajlandii Yingluck Shinawatry, siostra obalonego w wojskowym zamachu stanu w 2006 roku byłego premiera Thaksina Shinawatry. Premier ugięła się pod naciskiem demonstrującym, którzy oskarżają ją o bycie marionetką w rękach brata rzekomo wciąż za jej pośrednictwem sprawującego władzę nad krajem.
Pod koniec listopada demonstracje przybrały na sile. Protestującym udało się opanować kompleks ministerstwa finansów. Protesty przerwano jedynie na kilka dni z okazji urodzin króla Tajlandii, który cieszy się w kraju olbrzymim szacunkiem. Opozycja zapowiedziała jednak, że po powrocie do demonstracji będą one trwały, dopóki rząd nie poda się do dymisji.
- Na tym etapie, gdy tak wiele ludzi z tak wielu różnych grup stoi w opozycji do rządu, najlepszym rozwiązaniem jest oddanie władzy tajskiemu narodowi i rozpisanie wyborów - mówiła 9 grudnia premier Tajlandii. - Rząd nie chce śmierci żadnego człowieka - dodała, odnosząc się do zamieszek z początku grudnia, w których zginęły 3 osoby.
Yingluck Shinawatra była szefową tajskiego rządu od 2011 roku.
sjk, BBC, CNN