Ofensywa - zdaniem indonezyjskich dowódców - potrwa co najmniej pół roku. "To nie Irak - mamy tu do czynienia z zorganizowanym ruchem rebelianckim" - usprawiedliwiają oficerowie takie plany.
Wojna jest wynikiem załamania się prowadzonych w czasie ostatniego weekendu w Tokio rozmów pokojowych, mających uratować porozumienie rozejmowe, zawarte w Genewie w ubiegłym roku przez Dżakartę i separatystów z Ruchu Wolnego Aceh (GAM). Wbrew porozumieniom GAM nie złożyła broni; odrzuca też propozycje Dżakarty w sprawie ograniczonej autonomii.
Genewskie porozumienie zakładało m.in. przeprowadzenie w Aceh wolnych i demokratycznych wyborów, mających prowadzić do powołania autonomicznego rządu prowincji w 2004 r. Wykluczało jednak możliwość oderwania prowincji od Indonezji. W ostatnich miesiącach, pomimo obowiązującego rozejmu, zginęło też kilkaset osób. Obecna operacja przeciwko separatystom jest największą ofensywą armii indonezyjskiej od czasu inwazji na Wschodni Timor w 1975 roku.
Rebelia w Aceh - najdalej na północ wysuniętej prowincji Sumatry - trwa już 26 lat. Zginęło w niej kilkanaście tysięcy ludzi. Aceh to jedna z najbogatszych prowincji Indonezji - tu znajdują się poważne zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego.
Po niepowodzeniu rozmów ostatniej szansy w Tokio, prezydent Indonezji Megawati Sukarnoputri ogłosiła w Aceh mający obowiązywać sześć miesięcy stan wojenny - na miejsce wysłano już około 45 tysięcy żołnierzy i policjantów. Rebelianci z GAM dysponują pięcioma tysiącami dobrze wyszkolonych i uzbrojonych bojowników.
98 procent mieszkańców Aceh to muzułmanie. Prowincja znana jest z inicjatyw na rzecz uznania islamu jako oficjalnej religii kraju, a także kontrowersyjnych posunięć, wprowadzających prawa szariatu.
Ofensywa armii jak do tej pory nie wpłynęła na eksploatację złóż ropy i gazu w prowincji, prowadzoną przede wszystkim przez amerykański koncern ExxonMobil.
em, pap