"Sparaliżowany Action Man (nogi naprawdę nie działają)", "Martwy Action Man (z własnym workiem na ciało)" i "Action Man z Zespołem Stresu Pourazowego" - szokujące zabawki, których jest autorem brytyjski artysta Darren Cullen, mają zwrócić uwagę na to, co dzieje się z żołnierzami na i po wojnie.
Action Man to linia "chłopięcych barbie", postaci wysportowanego mężczyzny, który wykonuje różnego rodzaju "akcje specjalne" o charakterze militarnym. I właśnie wzorowane na action manach lalki przygotował Darren Cullen. Na pierwszy rzut oka wydają się być kolejną zabawką, ale po zapoznaniu się z opisem okazuje się, że figurki reprezentują trzy "efekty uboczne" obecności w armii, to jest paraliż kończyn, zespół stresu pourazowego czy po prostu śmierć.
Nietrudno się domyślić, na czym mu zależy. - Nasze społeczeństwo jest tak zmilitaryzowane, że czasem trudno dostrzec, że propaganda przemocy państwowej przesiąka do niemal każdego zakamarka kultury konsumpcyjnej i dociera także do dzieci - pisze artysta na swoim blogu.
- Jeśli potrafimy uwierzyć, że reklamowany samochód jeździ szybciej, czy kremy, pokazywane w prasie odejmą nam 20 lat, to równie łatwo uwierzymy, że bycie żołnierzem to doskonała, męska przygoda.
- Reklamy sił zbrojnych to najgorsze, co może się zdarzyć. Nie pokazują, że takie "zabawy" mogą spowodować trwałe okaleczenia, pozostawić psychiczne blizny, okaleczone ciała lub nawet mogą oznaczać śmierć w obcym kraju - mówi artysta.
W Wielkiej Brytanii wojsko ma oficjalną... linię zabawek. - Dochód z ich sprzedaży przeznaczany jest na wsparcie finansowe wyposażenia armii, a zupełnie pomija się sprawę psychicznych konsekwencji wojny - wyjaśnia Cullen.
- Te zabawki są po prostu kolejnym narzędziem rekrutacji, zachęcają do przyłączenia się do wojska. Chłopcy zaczynają marzyć o wojnie. Nikt nie mówi o negatywnych skutkach takiej wojny. To by się nie sprzedało i podważyłoby morale i opinię o armii, która przecież musi być niezachwiana - mówi artysta.
Onet.pl
Nietrudno się domyślić, na czym mu zależy. - Nasze społeczeństwo jest tak zmilitaryzowane, że czasem trudno dostrzec, że propaganda przemocy państwowej przesiąka do niemal każdego zakamarka kultury konsumpcyjnej i dociera także do dzieci - pisze artysta na swoim blogu.
- Jeśli potrafimy uwierzyć, że reklamowany samochód jeździ szybciej, czy kremy, pokazywane w prasie odejmą nam 20 lat, to równie łatwo uwierzymy, że bycie żołnierzem to doskonała, męska przygoda.
- Reklamy sił zbrojnych to najgorsze, co może się zdarzyć. Nie pokazują, że takie "zabawy" mogą spowodować trwałe okaleczenia, pozostawić psychiczne blizny, okaleczone ciała lub nawet mogą oznaczać śmierć w obcym kraju - mówi artysta.
W Wielkiej Brytanii wojsko ma oficjalną... linię zabawek. - Dochód z ich sprzedaży przeznaczany jest na wsparcie finansowe wyposażenia armii, a zupełnie pomija się sprawę psychicznych konsekwencji wojny - wyjaśnia Cullen.
- Te zabawki są po prostu kolejnym narzędziem rekrutacji, zachęcają do przyłączenia się do wojska. Chłopcy zaczynają marzyć o wojnie. Nikt nie mówi o negatywnych skutkach takiej wojny. To by się nie sprzedało i podważyłoby morale i opinię o armii, która przecież musi być niezachwiana - mówi artysta.
Onet.pl