"Najważniejsi skrajni prawicowcy europejscy z Marine Le Pen i Geertem Wildersem na czele szumnie zapowiadali powołanie do życia antyunijnego bloku w Parlamencie Europejskim. A tu masz babo placek! Nie udało im się nawet utworzyć w nim własnej frakcji. To bolesna porażka prawicowych populistów i dobra wiadomość dla wszystkich przyjaciół i zwolenników UE" - pisze "Badisches Tagblatt" z Baden-Baden, cytowana przez "Rzeczpospolitą".
Według gazety nikt nie powinien się temu dziwić. "Przedstawiciele skrajnie prawicowego skrzydła w PE nigdy do tej pory nie dokonali w nim czegoś godnego uznania. Jeśli dali o sobie znać, to raczej wskutek rzucającego się w oczy braku kompetencji, lenistwa i niechęci do brania udziału w posiedzeniach parlamentu. Ci ludzie działają stale według tego samego wzoru: przed wyborami zapowiadają, że wszystko zmienią, a potem słuch o nich ginie i stają się niewidoczni. Ich jedyną umiejętnością jest bicie piany, ponieważ nie mają nic wartościowego do zaoferowania" - zaznacza.
"Zarówno austriaccy i holenderscy wolnościowcy, jak i francuscy narodowcy nigdy nie zamierzali włączyć się na serio w prace Parlamentu Europejskiego i tworzenie unijnego ustawodawstwa. Nigdy też, wbrew zapowiedziom, nie planowali zlikwidowania tej instytucji ponieważ jest im ona potrzebna jako trybuna do głoszenia własnych haseł, przez co mają nadzieję zyskać na znaczeniu u siebie w kraju" - czytamy w "Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung.
"Rhein-Zeitung" z Koblencji przypomina, że zarówno Geert Wilders jak i Marine Le Pen zostali wybrani do Parlamentu Europejskiego już w roku 2004. Geert Wilders nie przyjął wtedy mandatu, a Marine Le Pen zasłynęła z rekordowej absencji na jego posiedzeniach. "Nieudana próba utworzenia własnej frakcji skrajnej prawicy w PE potwierdza wcześniejsze analizy: kto w wyborach stawia na hasła nacjonalistyczne, ten później sam spycha się na polityczny margines. I tak się właśnie teraz stało" - dochodzi do wniosku autor publikacji.
"Zwolennicy europejskiej integracji mogą teraz zacierać ręce z radości. Dopóki skrajni prawicowcy sami sobie skutecznie podstawiają nogę, mogą skupić się na pracy politycznej w PE. Marine Le Pen zbyt pospiesznie oznajmiła o woli sprowadzenia ich pracy do absurdu" - zaznacza "Badische Neueste Nachrichten" z Karlsruhe.
"Rzeczpospolita", DW
"Zarówno austriaccy i holenderscy wolnościowcy, jak i francuscy narodowcy nigdy nie zamierzali włączyć się na serio w prace Parlamentu Europejskiego i tworzenie unijnego ustawodawstwa. Nigdy też, wbrew zapowiedziom, nie planowali zlikwidowania tej instytucji ponieważ jest im ona potrzebna jako trybuna do głoszenia własnych haseł, przez co mają nadzieję zyskać na znaczeniu u siebie w kraju" - czytamy w "Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung.
"Rhein-Zeitung" z Koblencji przypomina, że zarówno Geert Wilders jak i Marine Le Pen zostali wybrani do Parlamentu Europejskiego już w roku 2004. Geert Wilders nie przyjął wtedy mandatu, a Marine Le Pen zasłynęła z rekordowej absencji na jego posiedzeniach. "Nieudana próba utworzenia własnej frakcji skrajnej prawicy w PE potwierdza wcześniejsze analizy: kto w wyborach stawia na hasła nacjonalistyczne, ten później sam spycha się na polityczny margines. I tak się właśnie teraz stało" - dochodzi do wniosku autor publikacji.
"Zwolennicy europejskiej integracji mogą teraz zacierać ręce z radości. Dopóki skrajni prawicowcy sami sobie skutecznie podstawiają nogę, mogą skupić się na pracy politycznej w PE. Marine Le Pen zbyt pospiesznie oznajmiła o woli sprowadzenia ich pracy do absurdu" - zaznacza "Badische Neueste Nachrichten" z Karlsruhe.
"Rzeczpospolita", DW