"Pocisk trafił w magazyn, nie ma ofiar tego ataku", potwierdził kapitan Terrence Dudley. Drugi pocisk uderzył w pobliski budynek, gdzie znajduje się stanowisko liberyjskiej ochrony amerykańskiej placówki dyplomatycznej. Dwaj agenci ochrony zostali ranni.
Według Amerykańskiego Dowództwa Wojskowego w Europie (EUCOM) z siedzibą w Niemczech, jeden z Amerykanów został lekko ranny przed budynkiem ambasady, z której ewakuowano 23 osoby.
Obecny na miejscu dziennikarz AFP twierdzi, że strzały z moździerza pochodziły od strony portu, kontrolowanego od niedzieli przez rebeliantów.
Od kilku dni w Liberii toczą się zacięte, krwawe walki między rebeliantami z ruchu Liberyjczycy Zjednoczeni na rzecz Pojednania i Demokracji (LURD) a broniącymi Monrowii siłami prezydenta Charlesa Taylora.
Partyzanci, wzburzeni tym, że prezydent Taylor pomimo obietnic nie zrezygnował z urzędu i nie opuścił kraju i tym, że do Liberii nie dotarły jeszcze obiecane przez Waszyngton amerykańskie wojska rozjemcze, wznowili w miniony piątek atak na wojska rządowe, walcząc od niedzieli o mosty wiodące do centrum Monrowii.
W poniedziałek w walkach w Monrowii zginęło co najmniej 50 osób, podała agencja AP.
Charles Taylor jest oskarżony o zbrodnie wojenne w sąsiednim Sierra Leone i ma stanąć przed Specjalnym Trybunałem Międzynarodowym do ścigania zbrodni wojennych popełnionych w tym kraju.
Oskarżenie dotyczy współpracy Taylora z rebeliantami w tym kraju i dostarczania im broni. W czasie wojny domowej w Sierra Leone w latach 90. zginęło 200.000 ludzi, dochodziło do masowych mordów, torturowania i ćwiartowania ludzi.
Liberia, najstarsza w Afryce republika, założona została w XIX wieku przez wyzwolonych czarnych niewolników z USA.
sg, pap