To pierwsza grupa z liczącego 776 żołnierzy batalionu, którego zadaniem będzie zabezpieczenie lotniska. Na poniedziałek zaplanowano przybycie w sumie blisko dwustu żołnierzy.
W dalszej kolejności mają być zajęte inne strategiczne miejsca w Monrowii, gdzie w dwumiesięcznych walkach zwolenników prezydenta Charlesa Taylora z jego przeciwnikami zginęło co najmniej tysiąc osób.
Przybyłych z sąsiedniego Sierra Leone żołnierzy serdecznie powitał liberyjski minister obrony Daniel Chea w otoczeniu pracowników lotniska, a także grupa amerykańskich ekspertów wojskowych i dyplomatów. Wzdłuż drogi z lotniska do stolicy ustawiły się tłumy Liberyjczyków, czekających z entuzjazmem na przejazd międzynarodowych sił.
Do Liberii ma przybyć 3250 żołnierzy z krajów Afryki Zachodniej. Zgodnie z przyjętą w nocy z piątku na sobotę rezolucją Rady Bezpieczeństwa po paru miesiącach mają być zastąpieni przez siły pokojowe ONZ.
Waszyngton na razie wyklucza bezpośredni amerykański udział w operacji w Liberii, pomimo że wysłany przez Pentagon korpus ekspedycyjny - 2.000 marines i 2.500 marynarzy - na trzech okrętach desantowych znajduje się już niedaleko wybrzeży tego kraju. Amerykanie zadeklarowali na razie gotowość wyasygnowania na operację 10 mln dol., co stanowi 1/10 przewidywanych kosztów.
Tymczasem ruch Liberyjczycy Zjednoczeni na rzecz Pojednania i Demokracji (LURD), który wraz z mniejszym Ruchem na rzecz Demokracji w Liberii (MODEL) opanował 4/5 terytorium kraju, zapowiedział, że opuści pozycje w Monrowii wraz z przybyciem międzynarodowych wojsk i zaproponował, aby stolica stała się strefą zdemilitaryzowaną. LURD zapewnił, że będzie współpracował z zagranicznymi żołnierzami.
Oskarżany o zbrodnie wojenne prezydent Taylor zapowiedział, że zrzeknie się władzy 11 sierpnia i zejdzie ze sceny politycznej.
rp, pap