58-letni Clark, który dowodził siłami NATO za prezydentury Billa Clintona, często krytykował Busha za wojnę w Iraku i okupację tego kraju bez znaczącego udziału innych państw i ONZ. Generał nie ma doświadczenia politycznego i nie wypowiadał się szerzej na temat wewnętrznej polityki prezydenta.
Zdaniem obserwatorów jednak to, że Clark jest byłym wojskowym, przemawia na jego korzyść w okresie szczególnego uczulenia Amerykanów na kwestie obronności i bezpieczeństwa.
Mimo sceptycyzmu wobec wojny w Iraku generał nie ma opinii "gołębia". W czasie interwencji NATO przeciw Jugosławii w 1999 r. naciskał na bardziej energiczną akcję zbrojną, nie tylko z udziałem lotnictwa, czym naraził się Clintonowi, przedwcześnie odchodząc wkrótce ze stanowiska dowódcy wojsk sojuszu.
Innym atutem Clarka jest jego pochodzenie z południowego stanu Akansas. Może mu to przysporzyć zwolenników wśród konserwatywnych na ogół wyborców amerykańskiego południa.
Wokół generała skupiło się kilku wpływowych działaczy Partii Demokratycznej, jak Mark Fabiani i Bruce Lindsey, byli doradcy Clintona i jego wiceprezydenta Ala Gore'a.
Clark spotykał się już z potencjalnymi darczyńcami na jego fundusz wyborczy, a w ostatnim czasie rozpoczął przesłuchania kandydatów na menedżerów swej kampanii.
Tymczasem inny demokratyczny kandydat, senator John Edwards, we wtorek oficjalnie ogłosił zamiar ubiegania się o nominację prezydencką. Oznajmił o tym w stanie Karolina Północna, który reprezentuje w Kongresie.
Edwards, były adwokat-cywilista, podkreślił swoje skromne korzenie, przypominając w przemówieniu, że jego ojciec pracował jako robotnik w miejscowej fabryce odzieżowej. Według sondaży, senator nie przewodzi jednak stawce demokratycznych pretendentów.
sg, pap