Doktorze Frankenstein, kogo pan stworzył? – chciałoby się zapytać.
Nikogo nie tworzyłem. Napisałem książkę o Viktorze Orbánie. Nie miałem najmniejszego wpływu na jego drogę polityczną. Ani na tę szlachetną część, którą szedł do tej pory, ani na błędy, które popełnia teraz. Nie biorę odpowiedzialności za Orbána, nie byłem jego doradcą.
Do niedawna premier Węgier wydawał się kimś innym. Miał całą grupę wyznawców w Polsce. Czytelnicy „Gazety Polskiej” jeździli do Budapesztu, by poprzeć politykę Orbána, a on teraz wystawił ich wszystkich do wiatru.
Ja nigdy nie manifestowałem w Budapeszcie, ale Orbán mnie fascynował, to prawda. Czuję też do niego dużo sympatii, choć teraz to uczucie stało się dość trudne. Jest dobrym przykładem przywództwa w polityce. Imponował tym, że umiał sobie wyznaczyć wielki cel: odbudowę Węgier, a zwłaszcza węgierskiej klasy średniej. Miał odwagę mówić o suwerenności państwa, odbudowie jego siły gospodarczej i przywrócił Węgrom ich dumę. Z tym Węgrzy mieli problem.
Nadal pan uważa, że Viktor Orbán jest jednym z najwybitniejszych przywódców europejskich?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.