Miejsce rozlokowania i dokładną liczbę żołnierzy rząd turecki ma uzgodnić z USA w najbliższych dniach.
Turcy chcieliby, aby okres pobytu ich żołnierzy w Iraku nie przekroczył roku i by żołnierze tureccy zostali rozmieszczeni w przyznanym im sektorze, nad którym sami sprawowaliby dowództwo. Jak powiedział minister spraw zagranicznych Abdullah Gul, Turcy swój rejon widzieliby najchętniej w trójkącie między miastami Mosul, Dohuk i Tikrit.
Angażując się wojskowo po stronie USA, Ankara spodziewa się poprawy stosunków z Waszyngtonem, mocno nadwerężonych wskutek odmowy przepuszczenia przez terytorium Turcji w przededniu wojny z Saddamem wojsk amerykańskich, co pozwoliłoby Amerykanom na otwarcie drugiego frontu - północnego. Odmowa Turcji spowodowała kryzys w stosunkach turecko-amerykańskich.
W zamian za wysłanie swych żołnierzy do Iraku Turcja oczekuje od USA rzeczywistego zdławienia partyzantki kurdyjskiej, działającej z północnego Iraku. Rebelianci z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) w Turcji od 1984 roku przez 15 lat walczyli zbrojnie o autonomię. W wojnie zginęło 37 tysięcy ludzi. Ostatnio PKK odwołała zawieszenie broni, ogłoszone przed kilku laty.
Amerykanie zapewnili Turcję, że USA zatroszczą się o to, by partyzanci kurdyjscy przestali stanowić dla niej groźbę. Przedstawiciele administracji prezydenta George'a W. Busha nie wykluczają użycia siły przeciwko tej partyzantce, już wcześniej uznanej przez Waszyngton za organizację terrorystyczną.
Aby zachęcić Ankarę do wysłania wojsk, Stany Zjednoczone zgodziły się też przyznać jej pożyczkę w wysokości 8,5 miliarda dolarów na wsparcie gospodarki tureckiej, ale zastrzegły, że wypłata pieniędzy zależy od "współpracy" w Iraku.
Wysłanie wojsk tureckich napotyka sprzeciw wielu Irakijczyków, przed wszystkim Kurdów. Iracka Rada Zarządzająca wielokrotnie wypowiadała się przeciwko ewentualnej obecności w tym kraju wojsk z krajów sąsiedzkich. Ponowny sprzeciw wyraziła we wtorek w tym czasie, kiedy w Ankarze obradował parlament turecki.
rp, pap