Jeśli idzie o rannych, źródła szpitalne mówią o około 20 osobach. Jest wśród nich co najmniej jeden żołnierz amerykański. Pozostali, to trzej cywile oraz iraccy policjanci. Lekko ranny jest też jeden z członków irackiej Rady Zarządzającej, szyita Muwafak al-Rubaji.
Tuż przed południem czasu polskiego rozległa się w śródmieściu Bagdadu potężna eksplozja, a gęsty czarny dym wzbił się nad budynkiem, gdzie mieści się siedziba CIA i mieszka kilku członków irackiej Rady Zarządzającej.
Samochód prowadzony przez zamachowca-samobójcę sforsował barierę przed ufortyfikowanym hotelem i eksplodował przed wejściem do jednego z najbardziej strzeżonych budynków w Bagdadzie.
Według arabskiej telewizji Al-Dżazira, szczątki zwłok wylatywały na wysokość 150 metrów. Wokół miejsca eksplozji płonęły samochody i piętrzyły się stosy gruzu. W górze krążyły amerykańskie śmigłowce wojskowe. Niektóre agencje piszą, iż być może do ataku użyto nawet dwóch samochodów.
Setki amerykańskich żołnierzy i irackich policjantów, którzy przybyli na miejsce kilka minut po zamachu, otoczyło kordonem cały rejon i nie pozwoliło zbliżać się nikomu, również dziennikarzom, do miejsca wybuchu.
Eksplozja zniszczyła szyby w kilku sąsiednich budynkach, m.in. w hotelu "Palestyna", gdzie mieszka wielu przedstawicieli międzynarodowych mediów, relacjonujących rozwój wydarzeń w powojennym Iraku.
Był to drugi w ciągu ostatnich czterech dni zamach w Bagdadzie z użyciem samochodu-pułapki. W czwartek eksplozja w dzielnicy szyickiej biedoty zabiła co najmniej 10 osób. Zamach ten zbiegł się także z rocznicami dwóch innych aktów terrorystycznych, jakich dopuścili się muzułmańscy ekstremiści wobec zachodnich celów: rok temu na Bali, gdzie zginęły 202 osoby, i trzy lata temu w jemeńskim porcie Aden, gdzie zginęło 17 amerykańskich marynarzy z niszczyciela USS Cole.
em, pap