"Od konfrontacji społecznej do wojny domowej nie jest wcale daleko - mówił Szewardnadze w cotygodniowym wystąpieniu w radiu. - Jak opozycja wyobraża sobie, że będziemy płacić wynagrodzenia i emerytury, jeśli fabryki będą zamknięte, koleje blokowane, a pracownicy nie będą płacić podatków?" - pytał.
Obiecał przy tym, że zostanie powołana specjalna komisja do zbadania ewentualnych fałszerstw podczas wyborów parlamentarnych i zapewnił, że sprawcy ich zostaną ukarani. Po raz kolejny zapowiedział jednak, że nie ustąpi z urzędu przed wygaśnięciem mandatu w 2005 roku i że wybory parlamentarne nie będą anulowane. Ostateczne rezultaty wyborów parlamentarnych w Gruzji wciąż nie są znane, mimo że od ich przeprowadzenia upłynęło już dwa tygodnie. Na ich opublikowanie Komisja Wyborcza ma czas do 20 listopada. Opozycja jest zdania, że zostały one sfałszowane. Z częściowych wyników wynikało, że prowadzą dwa prorządowe ugrupowania, choć sondaże przedwyborcze przewidywały ich klęskę. Zastrzeżenia mieli też obserwatorzy OBWE. Wyniki wyborów stały się powodem wystąpień opozycji.
Od 2 listopada opozycja wyprowadza na ulice Tbilisi prawie codziennie 3-5 tysięcy demonstrantów. W piątek przed gmachem parlamentu i siedziby prezydenta zebrało się około 15 tysięcy ludzi. Według agencji AFP, nie odniósł skutku ostatni apel opozycji o nieposłuszeństwo obywatelskie; większość pracowników sektora publicznego stawiła się w poniedziałek w pracy.
Tymczasem do 400-osobowej grupy zwolenników prorządowego bloku "Za nową Gruzję", zebranej w centrum miasta pod parlamentem, dołączyło 300 uczestników wiecu zwolenników obalonego na początku lat 90. pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta Gruzji Zwiada Gamsachurdii. Wdowa po nim zaapelowała, by "nie ulegać prowokacji" ze strony radykalnej prawicowej opozycji i "nie dopuścić do przelewu krwi w kraju".
em, pap