Nie wiadomo jak obalenie Szewardnadzego wpłynie na sytuacje w różnych regionach Gruzji, w tym w separatystycznych republikach Abchazji i Południowej Osetii. Sprzymierzeniec Szewardnadzego i lider autonomicznej Adżarii, Asłan Abaszydze, wprowadził w niedzielę na terytorium swojej republiki stan wyjątkowy.
Na pytanie, dokąd się uda z rezydencji prezydenta, Szewardnadze odparł: "Zostaję w Gruzji, idę do domu". Jeden z liderów opozycji Zurab Żwanija potwierdził, że odchodzący prezydent pozostaje w Gruzji i wyraził przekonanie, że "jego doświadczenie może przydać się krajowi".
Obowiązki prezydenta po Eduardzie Szewardnadze przejmie jedna z liderek gruzińskiej opozycji, przewodnicząca parlamentu poprzedniej kadencji Nino Burdżanadze - potwierdził przywódca opozycji Michaił Saakaszwili.
Pani Burdżanadze będzie pełniła tę funkcję do czasu przedterminowych wyborów prezydenckich - zgodnie z konstytucją Gruzji przez 45 dni.
***
Nino Burdżanadze wyraziła w niedzielę wieczorem przekonanie, że były szef państwa Eduard Szewardnadze opuścił Gruzję.
"Jak rozumiem, opuścił kraj. Nie wiem, gdzie teraz jest" - powiedziała pani Burdżanadze telewizji CNN. Dodała, że nie ma kontaktu z byłym prezydentem. Nie chciała też powiedzieć, od kogo dowiedziała się o jego wyjeździe.
Nieco wcześniej agencja prasowa RIA-Nowosti, powołując się na źródła ze stołecznego lotniska, podała, że Szewardnadze odleciał z Tbilisi.
***
Doniesienia o dymisji Szewardnadze wywołały szał radości na ulicach Tbilisi. Wewnątrz zajmowanego przez zwolenników opozycji parlamentu ludzie rzucali się sobie w ramiona. "To koniec, odszedł!" - krzyczeli żołnierze sił wewnętrznych, których oddział przeszedł na stronę opozycji.
Centralna ulica - Prospekt Rustawelego - pełna jest demonstrantów, którzy gwiżdżą i trąbią klaksonami, wymachują flagami Gruzji. Tłum zwolenników opozycji przed parlamentem, który tworzyło rano kilka tysięcy ludzi, urósł do ponad 50 tysięcy. Demonstrantów wciąż przybywa.
Ustąpienie Szewardnadzego było wynikiem niedzielnej ofensywy opozycji, która ogłosiła, że na jej stronę przechodzi armia i policja. Groziła też marszem na rezydencję prezydenta. Na dziedzińcu parlamentu rozlokował się oddział sił wewnętrznych, który pierwszy przeszedł na stronę opozycji.
"Jesteśmy gotowi bronić parlamentu, jednak wierzę, że nie dojdzie do rozlewu krwi. Żaden normalny człowiek nie wystąpi przeciw własnemu narodowi" - powiedział dowódca oddziału ppłk. Gija Dżumanija, gdy lider opozycji Michaił Saakaszwili wygłaszał ostatnie ultimatum pod adresem prezydenta.
sg, pap
O rewolucji w Gruzji czytaj też: