Dowódca patrolu chorąży Tomasz Kloc został ciężko ranny w podudzie, a kierowca samochodu, starszy sierżant Bogusław Wąsik, ma lekkie obrażenia. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Amerykański śmigłowiec ewakuacji medycznej przetransportował ciężej rannego sapera do Bagdadu. Jak powiedział rzecznik prasowy szefa Sztabu Generalnego WP, płk Zdzisław Gnatowski, amerykańscy lekarze stwierdzili, że kość nogi nie jest uszkodzona, i uznali, iż obrażenia nie są na tyle poważne, by rannego trzeba było przewozić na leczenie do Polski. Drugiego rannego opatrzono na miejscu i przewieziono do jednej z baz.
Samochód ciężarowy, którym jechali poszkodowani, ma uszkodzone jedno koło, zbiornik paliwa i układ chłodzenia.
Do wypadku doszło rano w okolicach Mahawilu, około 12 km od Hilli w polskiej strefie stabilizacyjnej. Patrol, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, jechał środkiem jezdni, bo atakujący umieszczają ładunki wybuchowe najczęściej w rowach, na poboczu drogi.
"Huk był bardzo duży. Jak się potem okazało, był to najprawdopodobniej pocisk artyleryjski kalibru 122 milimetry, odpalony zdalnie drogą radiową" - powiedział uczestnik patrolu, dowódca plutonu saperów porucznik Jacek Bednarz.
Dodał, że "trudno ocenić, co mogłoby być, gdyby samochód przejeżdżał bezpośrednio obok ładunku". "To, że ładunek znajdował się pięć-sześć metrów od samochodu, należy uznać za uśmiech losu" - powiedział Bednarz.
Dowódca dywizji wielonarodowej, generał Andrzej Tyszkiewicz powiedział, że patrol był dobrze przygotowany i prowadzony zgodnie z procedurami. "Nie doszło do żadnych uchybień" - oświadczył.
W Mahawilu, gdzie znajduje się jeden z wielu dawnych arsenałów armii Saddama Husajna, polscy saperzy od dłuższego czasu rozbrajają i wysadzają stare pociski artyleryjskie, niewybuchy.
"To są doskonale przygotowani profesjonaliści. Niemniej jednak poruszanie się po drogach w Iraku niesie ze sobą zagrożenie, że w każdej chwili na poboczu coś może być ukrytego i zdalnie zdetonowanego" - powiedział gen. Tyszkiewicz.
W Warszawie minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński oświadczył, że trudno ocenić, czy atak był z premedytacją wymierzony w Polaków, czy też zamachowcy chcieli zabić kogokolwiek z sił koalicyjnych, albo na przykład zasadzili się na Amerykanów, ale źle rozpoznali cel. Podkreślił, że będzie to wymagało badań i dochodzenia. "Mamy do czynienia z coraz większą profesjonalizacją działań terrorystycznych" - ocenił.
"Przyjmuję raczej wariant gorszy, że to chodzi o siły stabilizacyjne, które czasami rozróżnia się (czy to są Amerykanie, czy inni), ale w większości przypadków takiego rozróżnienia terroryści nie prowadzą" - powiedział minister.
W ciągu ostatnich miesięcy doszło do kilku ataków na polskie konwoje. Najbardziej tragiczny, w którym zginął polski żołnierz - major Hieronim Kupczyk z 12. Dywizji Zmechanizowanej ze Szczecina, zdarzył się 6 listopada. Ostrzelano wtedy konwój z szesnastoma żołnierzami, który wracał z amerykańskiej bazy Dogwood do Obozu Babilon.
20 listopada ładunek wybuchowy eksplodował obok samochodu jadącego w polskim konwoju wojskowym z Bagdadu do Babilonu. W samochodzie wyleciały szyby, ale nikomu nic się nie stało.
W listopadzie doszło też do ostrzelania reporterki naszego tygodnika Agaty Jabłońskiej na drodze łączącej Bagdad z Hillą, na wysokości bagdadzkiego lotniska. Dziennikarka została trafiona w plecy, ale ochroniła ją kamizelka kuloodporna.
sg, pap