25-letni Mijajlovic, Szwed serbskiego pochodzenia, przyznał się wprawdzie do zabójstwa pani Lindh, ale twierdził, że "słyszał głosy", które kazały mu pchnąć nożem szefową dyplomacji. Twierdził jednak, że nie chciał jej zabić i że ubolewa nad tym, co się stało.
Prokurator Blidberg oświadczyła jednak, że nie widzi żadnych okoliczności łagodzących.
Sąd przesłuchał taksówkarza, który wiózł Mijajlovica do domu w kilka minut po zabójstwie. Oskarżenie przedstawiało go jako kluczowego świadka, którego zeznania pozwolą dowieść, że podsądny zachowywał się racjonalnie i normalnie po dokonanej zbrodni.
Taksówkarz powiedział, że Mijajlovic wyglądał na "nieco zmęczonego, trochę ospałego, trochę nieśmiałego". "Odniosłem wrażenie, że wcale nie był zestresowany" - ocenił kierowca, który zgłosił się na policję w zeszłym tygodniu, gdy zdał sobie sprawę, że wiózł mordercę pani Lindh.
Żądając badań dla oskarżonego o zamordowanie Lindth, Mijajlo Mijajlovica, jego obrońca Peter Althin wskazał na błędy popełnione podczas terapii psychiatrycznej twierdząc, że przyczyniły się one do zbrodni.
W mowie końcowej podkreślił, że bezpośrednio przed napaścią na panią Lindh jego klientowi odmówiono przyjęcia na oddział psychiatryczny. Twierdził też, że stan psychiczny Mijajlovica pogorszył się za sprawą niekontrolowanego przyjmowania dużych dawek leków. Przekonywał, że spotkanie oskarżonego z Anną Lindh "było przypadkowe".
Wynik badania psychiatrycznego zadecyduje o przewidzianym na koniec lutego wyroku. Eksperci niemal jednomyślnie przewidują, że Mijajlovic zostanie skazany albo na dożywotnie więzienie, albo na pobyt w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
Mijajlovic zrezygnował z ostatniego słowa.
em, pap