Według Reutera, do zamieszek doszło w Firuzabadzie niedaleko Szirazu na południu kraju, po ogłoszeniu przez gubernatora, że społeczeństwo "masowo" poparło kandydata konserwatywnego, który wygrał w piątek z proreformatorskim rywalem. Demonstranci domagali się ponownego przeliczenia głosów - podważali też deklaracje gubernatora na temat wysokiej frekwencji wyborczej.
Wicegubernator południowoirańskiej prowincji Chuzestan powiedział w wywiadzie udzielonym agencji Isna, że demonstranci chcieli zaatakować siedzibę władz miejskich, ale zostali odparci przez policję. Przenieśli się pod biuro mera miasta; zaatakowali budynek departamentu sprawiedliwości i banki. Policja użyła broni palnej oraz gazów łzawiących. Wybrany w okręgu konserwatysta - Sajed Hadi Tabatabai - "nie ucierpiał" - podał wicegubernator, cytowany przez agencję France Presse. Agencja nie podała jego nazwiska.
Według niekompletnych oficjalnych wyników, zdecydowanie zwyciężyli konserwatywni kandydaci. Dane, opublikowane w niedzielę przez irańskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, obejmują 192 z 282 mandatów, będących celem elekcji. W 133 przypadkach zwycięstwo przypadło politykom związanym z najbardziej zachowawczymi kołami islamskimi. Zwolennicy reform zdobyli 37 miejsc , niezależni - 17, a pięć zostało zarezerwowanych dla mniejszości religijnych. Wśród wybranych nie ma ani jednej kobiety - w dawnym składzie parlamentu było ich 13.
Z dotychczasowych danych wynika m.in. iż mandaty zdobyli już w pierwszej turze wyborów znani ze skrajnie konserwatywnych przekonań islamscy przywódcy jak Gholamali Haddadadel, Ahmad Tawakkoli, Mohammad Reza Faaker czy Ali Emami-Rad. Większość z nich znana jest także z antyamerykańskich przekonań. Wielu startowało w poprzednich wyborach, lecz nie uzyskało mandatu.
Według oficjalnych danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, frekwencja wyniosła 50,57 proc., a w Teheranie tylko 33,8 proc. Oznacza to, że do wyborów poszedł najmniejszy odsetek Irańczyków od czasów rewolucji islamskiej z 1979 roku. W ostatnich wyborach parlamentarnych w roku 2000 głosowało 67,2 proc. uprawnionych. Mimo to reformatorzy twierdzą, że w obu przypadkach oficjalne statystyki zostały mocno zawyżone.
Siły proreformatorskie przed wyborami wezwały do bojkotu głosowania na znak protestu przeciwko skreśleniu z list wyborczych przez konserwatywną Radę Strażników Rewolucji Islamskiej ok. 2500 umiarkowanych kandydatów. Rada argumentowała, że kandydaci ci nie szanują islamu i konstytucji, i nie dochowują wierności zasadzie prymatu religii nad polityką. Mimo protestów elekcja odbyła się jednak w terminie, bez udziału kandydatów uznanych za działaczy antyislamskich.
W sobotę wieczorem w państwowej telewizji pojawił się duchowy przywódca irański ajatollah Ali Chamenei by podziękować narodowi za udział w piątkowych wyborach, które określił jako "całkowicie wiarogodne". Dodał, iż "zwycięzcą elekcji jest naród Iranu" a przegranym - "Ameryka, syjoniści i wrogowie narodu irańskiego". "Zalecam wszystkim ugrupowaniom politycznym, by nie wikłały się w czcze rozważania, kto wygrał, a kto przegrał" - oświadczył ajatollah. Słowa te odebrane zostały przez obserwatorów jako wyraźne ostrzeżenie, adresowane zarówno do politycznych przeciwników jak i mediów.
Przedstawiciel reformatorów, Mustafa Tadżzadeh oświadczył natomiast, iż piątkowe wybory nie były wolnymi ; nie są też miarodajne, gdyż - jak ocenił - ponad połowa wyborców pozostała w domach.
Zarówno USA jak i Unia Europejska krytykowały decyzję irańskiej Rady, wskazując iż skreślenie z list liberalnych kandydatów jest sprzeczne z zasadami wolnych wyborów. W piątek rzecznik Departamentu Stanu USA Adam Ereli powiedział, iż usunięcie przez islamską Radę niewygodnych kandydatów i tym samym ograniczenia prawa elektoratu do wyboru, jest powodem "poważnego zaniepokojenia" Waszyngtonu.
Sytuacja w Iranie - w tym także skład nowego irańskiego parlamentu - ma zasadnicze znaczenie m.in. dla rozwoju wydarzeń w Iraku, gdzie popierani przez Teheran szyici domagają się szybkiego rozpisania wyborów powszechnych, w których są pewni zwycięstwa.
em, pap