W rzeczywistości jednak - twierdzi w niedzielnym "New York Timesie" Richard Cohen - Ameryka, do niedawna popierająca pełne zjednoczenie Europy, "zaczyna się wahać" w tej sprawie.
"Rozszerzenie Unii Europejskiej do 25 państw, znamionujące formalny kres powojennego podziału Europy, stawia Amerykę przed pewnym wyborem. Czy powinna poprzeć tę nową unię rozciągającą się do rosyjskiej granicy, czy też starać się podsycać konflikty rozdzierające Europę, aby dzielić i rządzić?" - pisze autor.
Zauważa on, że zdaniem wielu przedstawicieli europejskich rządów, "administracja USA doszła do wniosku, iż jej interesy mogą leżeć raczej w podziałach Europy, a nie w jej jedności, oraz bardziej w tworzeniu zaimprowizowanych "koalicji ochotników", niż w honorowaniu partnerstwa między tradycyjnymi sojusznikami".
Publicysta powołuje się przy tym na eksperta ze znanego waszyngtońskiego centrum analitycznego, Brookings Institution Philipa Gordona, według którego administracja prezydenta George'a W.Busha "po prostu nie dba o Europę".
"Nie sądzę, by robili oni coś jedynie po to, by podzielić Europę, ale jeśli taki jest skutek jakichś działań, są zadowoleni, bo nie chcą wyłaniania się przeciwwagi dla potęgi Ameryki" - powiedział Gordon.
Cohen przypomina o podziale w Europie, jaki ujawnił się przy okazji wojny w Iraku i pisze, że "Ameryka może próbować wykorzystać (proamerykańskie) sympatie Polski, Słowacji czy Węgier, aby osłabić jedność Europy i zmierzać do realizacji swoich własnych celów, jak utworzenie baz wojskowych w przynajmniej jednym z tych krajów".
Zwraca jednak uwagę, że "Irak był otrzeźwiającym doświadczeniem", który ukazał ryzyko związane z podziałem w łonie Sojuszu Północnoatlantyckiego - trudności USA w zmobilizowaniu innych państw do pomocy w doprowadzeniu do stabilizacji w tym kraju.
Publicysta "New York Timesa" przyznaje też, że interesy ekonomiczne wiążą kraje Europy Środkowowschodniej z Unią Europejską, co sprawia, że USA będzie coraz trudniej dzielić Stary Kontynent.
oj, pap