Zdaniem dyplomatów arabskich przyjęcie rezolucji jest równoznaczne z odrzuceniem stanowiska prezydenta USA George'a W. Busha w sprawie uregulowania konfliktu bliskowschodniego. Według tego stanowiska, nie można oczekiwać od Izraela rezygnacji ze wszystkich osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu Jordanu czy też zgody na powrót wszystkich palestyńskich uchodźców. Rezolucja również jasno stwierdza, że Izrael nie może wypowiadać się na forum ONZ w sprawie terytoriów okupowanych.
Zdaniem palestyńskiego obserwatora przy ONZ Nassera al-Kidwy rezolucja ma "nadzwyczajne znaczenie" ponieważ potwierdza, iż palestyńskie terytoria okupowane przez Izrael od roku 1967 są "terytorium pod okupacją militarną" i że Palestyńczycy "mają prawo do samostanowienia i sprawowania władzy na swoim terytorium".
W jego opinii głosowanie wykazało również "totalną izolację stanowiska izraelsko-amerykańskiego". Jedynie małe wysepki na Pacyfiku - Wyspy Marshalla, Mikronezja, Nauru i Palau głosowały razem z Izraelem i USA przeciwko rezolucji.
Izrael uważa, że przyjęcie rezolucji jest dalszym ciągiem niepowodzeń w pokojowym rozwiązaniu konfliktu bliskowschodniego. Według ambasadora Izraela Dana Gillermana, rezolucja, która nie potępiła samobójczych ataków palestyńskich na Izrael i nie uznaje potrzeby ustępstw po obu stronach konfliktu, miała na celu "zerwanie procesu negocjacji i nie dopuszczenie do ich postępu".
em, pap