"Don't worry, we are Americans" (aktl.)

"Don't worry, we are Americans" (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Akcja trwała 2-3 minuty. Usłyszałem nadlatujący helikopter, a potem wybuch, kiedy prawdopodobnie wysadzono drzwi - opowiada o swoim uwolnieniu w Iraku Jerzy Kos
Nie było słychać strzałów. Po chwili w  pomieszczeniu byli Amerykanie - powiedział w czwartek na  warszawskim lotnisku na Okęciu Jerzy Kos, odbity we wtorek z rąk porywaczy razem z trójką Włochów, dyrektor irackiego biura Jedynki Wrocławskiej.

Kos mówił, że był przetrzymywany w "ekstremalnych warunkach". Nie był jednak bity, z wyjątkiem momentu samego uprowadzenia, kiedy uderzono go kolbą pistoletu. "Żywność otrzymywałem, ale to  była żywność po której bardzo źle się czułem, miałem biegunki" -  dodał.

Do uprowadzonych wcześniej Włochów, Kos dołączył na drugi dzień po porwaniu. "Potem już cały czas byliśmy razem przerzucani do  innych miejsc. Trzymano nas zawsze razem. Wspieraliśmy się nawzajem jak tylko można było" - opowiadał.

"Cała akcja, według mnie trwała dwie, trzy minuty od momentu kiedy usłyszeliśmy z kolegami Włochami nadlatujący helikopter lub  helikoptery. Szybko usiadły na podwórze, czy plac w pobliżu naszego budynku. Było dużo kurzu od śmigieł. Nie można było patrzeć. Skuliliśmy się, każdy gdzie mógł" - relacjonował Kos.

"Słychać było tylko, prawdopodobnie, wysadzenia stalowych drzwi do budynku. Jak tylko otworzyłem oko zobaczyłem, że w środku są Amerykanie, bo zaraz powiedzieli do mnie +Don't worry, we are Americans+. Było ich kilku, podnieśli nas z ziemi, złapali każdego z nas za rękę i szybciutko, wbiegliśmy do helikopterów" -  powiedział.

Dodał, że nie widział, ani nie słyszał polskich żołnierzy. Ci którzy go uwolnili "mieli amerykańskie mundury, mówili po  angielsku". Pokazał, dziennikarzom plakietkę, którą, jak wyjaśnił, otrzymał w helikopterze od amerykańskiego żołnierza.

Pytany o ewentualne motywy porwania Kos powiedział, że na początku wszystko wskazywało na to, że porywacze chcieli go zabić. "W tej chwili można tylko domniemywać, że chcieli załatwić jakieś swoje interesy" - dodał.

Kos wielokrotnie dziękował wszystkim, którzy przyczynili się do  jego uwolnienia oraz tym, którzy pomogli jego rodzinie przetrwać trudne dni. "Dziękuje również lekarzom amerykańskim, którzy zaopiekowali się mną i kolegami z Włoch" - dodał.

Charge d'affaires ambasady RP w Bagdadzie Tomasz Giełżecki, który przyleciał do Warszawy z Kosem poinformował, że Radosław Kadri, drugi uprowadzony wraz z Kosem w Iraku, któremu jednak udało się uciec porywaczom, wkrótce także wróci do kraju.

"Ustaliliśmy, po tym jak pan Jurek został zwolniony, że z uwagi na to, co przeszedł będzie pierwszą osobą, która wyjedzie do kraju i to jest chyba zrozumiałe. W Bagdadzie panują nienormalne warunki życia, przemieszczania się, możliwości opuszczania kraju, i z tego co wiem, w pierwszym możliwym terminie, taką samą trasą, jak my  dzisiaj, pan Radek wróci do kraju. Być może jutro wyjedzie z  Bagdadu" - mówił Giełżecki.

Jerzy Kos, dyrektor bagdadzkiego biura wrocławskiej firmy budowlanej "Jedynka" i jego współpracownik Radosław Kadri, zostali porwani w ubiegłym tygodniu Bagdadzie. Kadriemu udało się uciec z  samochodu porywaczy. Czterech Włochów zostało uprowadzonych 12 kwietnia.

ss, pap