Jednak nie jest to jeszcze całkowite zwycięstwo. Rzecznik 1. Dywizji Piechoty powiedział, że pod kontrolą amerykańsko-iracką jest ok. 70 proc. miasta i że działania wojskowe cały czas trwają. Amerykanie oceniali, że przed ofensywą w Samarze było od 500 do 1000 rebeliantów; Jak podają siły USA, w walkach w tym mieście miało zginąć 125 rebeliantów, a 88 zostać pojmanych. Nie wiadomo więc, co się stało z większością z nich. W przeszłości powstańcy iraccy często wycofywali się przed wojskiem, wtapiali w miejscową społeczność, tylko po to, by po kilku dniach powrócić i podjąć walkę.
Ofensywa w Samarze rozpoczęła się w piątek. Wzięło w niej udział około 3 tysięcy żołnierzy amerykańskich i 2 tys. irackich. Siły USA podkreślają, że starały się do minimum ograniczyć ofiary wśród ludności cywilnej.
Z kolei iracki minister spraw wewnętrznych Falah Hasan al-Nakib, który odwiedził Samarrę w sobotę, oświadczył, że ofensywa amerykańsko- iracka nie spowodowała żadnych ofiar wśród ludności cywilnej. Natychmiast zgłosili się rozgniewani tym oświadczeniem mieszkańcy, twierdząc, że stracili najbliższych. Mieszkańcy Samarry mówią, że na ulicach leżą zwłoki, których nikt nie usuwa w obawie przed snajperami. Rodziny, które w niedzielę usiłowały pogrzebać swoich zmarłych, przekonały się, że wszystkie drogi na cmentarz były zablokowane przez wojska amerykańskie - informują świadkowie.
Fotograf Reutera widział w niedzielę na ulicach Samary kilka wypalonych wraków samochodów i zaschnięte kałuże krwi. Zburzonych zostało dziesiątki domów.
Tymczasowy rząd iracki ma nadzieję, że siły amerykańskie i irackie stłumią krwawe powstanie i przejmą kontrolę nad całym krajem przed zaplanowanymi na styczeń wyborami.
em, pap