Walki o Faludżę mogą okazać się najważniejszą operacją zbrojną w Iraku od ubiegłorocznej wojny, zakończonej obaleniem Saddama Husajna. W szturmie na miasto i w jego blokadzie uczestniczy od 10 tysięcy do 15 tysięcy żołnierzy amerykańskich i kilka tysięcy irackich. Rebeliantów może być około 3 tysięcy.
Celem operacji, nazwanej przez Amerykanów "Upiorna Furia" (Phantom Fury), a przez dowództwo irackie Al-Fadżr (Świt), jest odzyskanie kontroli nad miastem, które już w kwietniu rzuciło wyzwanie władzom irackim i siłom wielonarodowym i stało się symbolem zbrojnego oporu sunnickich rebeliantów.
Armia amerykańska twierdzi, że po dwóch dniach walk odbiła jedną trzecią miasta.
Faludża leży 55 km na zachód od Bagdadu, w tzw. trójkącie sunnickim, przy głównej drodze prowadzącej ze stolicy Iraku do Syrii i Jordanii. Około 55 km dalej na zachód przy tej samej drodze leży inne zbuntowane miasto, Ramadi.
Amerykanie i rząd premiera Ijada Alawiego chcą wyprzeć partyzantów i terrorystów z obu tych ważnych miast, a także z kilku innych miejscowości trójkąta sunnickiego przed zapowiedzianymi na koniec stycznia wyborami powszechnymi, aby mogły się one odbyć we względnym spokoju na całym terytorium kraju.
Po walkach ulicznych w północno-zachodnich dzielnicach Faludży amerykańskie czołgi i wozy pancerne wjechały na główną ulicę miasta we wtorek w połowie dnia i przedostały się do części południowej. Razem z siłami irackimi Amerykanie otoczyli jeden z meczetów Faludży, służący partyzantom za skład broni i miejsce spotkań. Przeszukiwano także domy, aby wyłapać rebeliantów.
Dowództwo amerykańskie podało we wtorek, że w ciągu ostatnich 12 godzin poległo w Faludży i w pobliżu miasta trzech żołnierzy USA, a 14 zostało rannych. Świadkowie mówią, że widzieli około 50 rannych Amerykanów.
Amerykanie nie wiedzą jeszcze, dlaczego opór obrońców Faludży jest słabszy, niż oczekiwano. Nie wykluczają, że wielu rebeliantów wymknęło się z miasta przed od dawna zapowiadanym szturmem; mówią też, że być może atakujący nie dotarli jeszcze do głównych umocnień przeciwnika.
Partyzanci w innych miastach trójkąta sunnickiego wzmogli tymczasem ataki, jak gdyby chcieli zmusić Amerykanów do skierowania gdzie indziej części sił spod Faludży. W Ramadi po 24 godzinach walk z siłami amerykańskimi opanowali centrum miasta. W Bakubie według Reutera zaatakowali trzy posterunki policyjne, zabijając 45 policjantów. W Mosulu ostrzelali z moździerzy bazę wojsk USA i zabili dwóch żołnierzy USA
W Bagdadzie w poniedziałek wieczorem partyzanci uszkodzili bombami samochodowymi dwa kościoły i szpital; zginęło tam co najmniej 9 osób, a 80 innych odniosło rany. We wtorek ostrzelali z moździerzy Zieloną Strefę, czyli dobrze strzeżoną dzielnicę rządową. Przed wieczorem premier Alawi wprowadził w stolicy godzinę policyjną. Obowiązuje tam po raz pierwszy od października zeszłego roku.
O impecie ataków partyzanckich świadczy komunikat dowództwa amerykańskiego, że w poniedziałek zginęło w Iraku 11 żołnierzy USA, więcej nawet niż 2 maja, gdy w trzech różnych starciach poległo 9 żołnierzy amerykańskich.
Decyzja Alawiego, by podjąć ofensywę po kilku tygodniach nieudanych rokowań z rebeliantami Faludży, wywołała protesty polityków sunnickich. Czołowa sunnicka partia polityczna, Iracka Partia Islamska, cofnęła swe poparcie dla rządu i postanowiła odwołać z niego swego jedynego ministra w proteście przeciwko "atakowi na Faludżę i niesprawiedliwości, jaka spotyka niewinnych ludzi w tym mieście". Minister, szef resortu przemysłu Haszim Hasani, powiedział jednak, że woli pozostać w rządzie.
em, pap