Krwawy pokaz determinacji partyzantów, którzy w Bagdadzie, Mosulu, Bajdżi i przy granicy jordańskiej dokonali samobójczych zamachów w samochodach - bombach, nastąpił niecałe dwa miesiące przed zapowiedzianymi na styczeń wyborami powszechnymi. Dowódca wojsk USA na Bliskim i Środkowym Wschodzie gen. John Abizaid przyznał w sobotę, że irackie siły bezpieczeństwa, które miały być głównym gwarantem spokoju podczas głosowania 30 stycznia, "potrzebują dodatkowej pomocy amerykańskiej".
Pentagon podał, że liczebność wojsk USA w Iraku wzrośnie w ciągu najbliższych sześciu tygodni z 138 tysięcy do 150 tysięcy żołnierzy.
Doradca sekretarza generalnego ONZ i były wysłannik ONZ do Iraku, Lakhdar Brahimi, który kilka miesięcy temu pomagał utworzyć tymczasowy rząd iracki, oświadczył, że w obecnych warunkach przeprowadzenie wyborów jest niemożliwe.
"Wybory nie są czarodziejskim napojem, ale częścią procesu politycznego - powiedział Brahimi w wywiadzie, który ukazał się w sobotę na łamach holenderskiego dziennika "NRC Handelsblad". - Jeśli mają przynieść oczekiwany efekt, trzeba je dobrze przygotować (...). Jeśli sytuacja się nie zmieni, to osobiście nie sądzę, aby dało się je zorganizować".
Amerykanie i rząd Iraku mieli nadzieję, że stłumienie rebelii w Faludży, głównym bastionie sunnickiego oporu, zepchnie partyzantów do defensywy. Jednak kolejne fale zamachów pokazują, że są oni zdolni do przeprowadzania kontruderzeń w wybranych miejscach.
W Bagdadzie dwa samochody z ładunkami wybuchowymi prowadzone przez samobójców eksplodowały w sobotę niemal jednocześnie przed komisariatem policji przy wjeździe do ufortyfikowanej i silnie strzeżonej tzw. Zielonej Strefy, gdzie mieszczą się siedziby władz, dowództwo sił wielonarodowych oraz ambasady USA i W. Brytanii.
W zamachu zginęło co najmniej siedmiu policjantów, a 59 osób, w większości też funkcjonariuszy policji, zostało rannych.
Tego samego dnia 17 peszmergów (milicjantów kurdyjskich) poniosło śmierć, a 40 odniosło rany w samobójczym zamachu partyzanckim w Mosulu, 390 km na północ od Bagdadu. Samochód - pułapka podjechał do konwoju czterech mikrobusów z bojownikami Patriotycznej Unii Kurdystanu i eksplodował.
W innym ataku w Mosulu zginęło w sobotę dwóch żołnierzy USA. Dwóch marines poniosło śmierć wskutek eksplozji auta-bomby przy granicy jordańskiej, a na terytorium Jordanii udaremniono zamach samobójców, którzy usiłowali zdetonować swoje auto przy konwoju ciężarówek-cystern. Po tych incydentach Jordania zamknęła w nocy z soboty na niedzielę przejścia graniczne do Iraku.
Dwóch innych żołnierzy amerykańskich zginęło wskutek eksplozji przydrożnych min-pułapek.
W Bajdżi na północ od Bagdadu eksplozja samochodu-bomby zabiła w niedzielę trzech irackich gwardzistów narodowych i raniła siedmiu innych.
Partyzanci działają i atakują niemal wyłącznie na terenach arabskiej mniejszości sunnickiej wokół Bagdadu oraz na zachód i północ od stolicy. Arabscy sunnici, stanowiący 15-20 proc. ludności Iraku boją się, że wybory przypieczętują dominację szyickiej większości, za Saddama Husajna i wcześniej dyskryminowanej. Część partii sunnickich domaga się przełożenia wyborów o kilka miesięcy ze względu na brak bezpieczeństwa.
W przywróceniu spokoju nie pomoże ujawnienie przez agencję Associated Press nowych zdjęć dręczenia jeńców irackich. Pochodzą one z maja 2003 roku i pokazują komandosów z jednostki marynarki wojennej USA, zwanej SEAL, jak siedzą na zakapturzonych i skutych kajdankami Irakijczykach. Reporter AP odkrył je w komercyjnej internetowej sieci wymiany fotografii.
Amerykańskie władze wojskowe wszczęły śledztwo w sprawie zdjęć. Generał Mark Kimmitt z Centralnego Dowództwa USA w Katarze przyznał w wywiadzie dla arabskiej telewizji satelitarnej Al- Dżazira, że nowoodkryte fotografie mogą być wykorzystane do dyskredytacji działań amerykańskich w Iraku.
Trwa przeprowadzka sił wielonarodowej dywizji pod polskim dowództwem z Babilonu do Diwanii. W niedzielę do Obozu Echo w Diwaniji przyleciał z Babilonu dowódca dywizji gen. dyw. Andrzej Ekiert.
ss, pap