Z budynku wyprowadzono siłą kilkanaście osób znajdujących się w siedzibie Związku, w tym Andżelikę Borys, Andrzeja Pisalnika i Ines Todoryk oraz innych działaczy, m.in. starszych ludzi. Milicja poszarpała im ubrania. Przed siedzibą związku pozostało kilka pojazdów milicyjnych i karetka.
Wśród zatrzymanych było dwóch wysłanników "Gazety Wyborczej" - Wacław Radziwinowicz i Robert Kowalewski oraz fotoreporter agencji AP Sergey Gric i reporterka Radia Swoboda Julia Doroszkiewicz. W sumie milicjanci zatrzymali ośmioro dziennikarzy.
Zatrzymani zostali przewiezieni na posterunki milicji w dzielnicy Dziewiatouka i Leninskaja.
Po przesłuchaniu stopniowo wypuszczano zatrzymanych. Jako jedni z pierwszych wyszli przedstawiciele "GW". Poinformowani o sytuacji przez białoruskie władze, przybyli do przyjechali do Grodna reprezentanci polskiego konsulatu z Mińska. Być może ich interwencji zawdzięcza swoje uwolnienie Andżelika Borys. To właśnie przedstawiciel konsulatu RP poinformował o jej uwolnieniu.
Po wtargnięciu OMON-u do siedziby władz ZPB, liderzy LPR i grupa Młodzieży Wszechpolskiej pikietowała ambasadę Białorusi w Warszawie. Przed jej budynkiem młodzież rozbiła namiot i zapowiedziała kontynuowanie protestu do czasu wypuszczenia działaczy. Protestujących, których było ok. 30 trzymali w rękach polskie flagi i skandowali m.in.: "Ambasada nienawiści", "Precz z reżimem Łukaszenki", "Uwolnijcie Andżelikę". Wzdłuż muru pod ambasadą ustawiono rząd świec.
Do zgromadzonych przemawiali lider Ligi Roman Giertych i eurodeputowany Ligi Wojciech Wierzejski. "Małemu dyktatorowi - jak nazwał prezydenta Aleksandra Łukaszenkę - wydaje się, że może w sercu Europy prześladować Polaków". "Ale świat i Polska mu na to nie pozwolą" - zapowiedział.
Andżelika Borys kilka godzin wcześniej została wykluczona ze Związku Polaków na Białorusi przez miejski oddział organizacji w Grodnie - podała białoruska agencja Bełta jeszcze w czasie, gdy trwało zamknięte posiedzenie zarządu grodzieńskiego związku. Wraz z Andżeliką Borys z ZPB wykluczono siedem innych osób za - jak to ujął cytowany przez Bełtę szef grodzieńskiego oddziału ZPB Kazimierz Znajdziński - "dążenie do upolitycznienia organizacji".
Od kilku dni nasiliły się szykany białoruskich władz wobec Związku Polaków na Białorusi. Reżim Łukaszenki próbuje spacyfikować ZPB i doprowadzić do nowego zjazdu, który wybrałby uległe wobec niego władze. W środę w Grodnie, przed siedzibą związku pojawiła się milicja i milicyjne samochody.
Przewodnicząca związku, Andżelika Borys, została wcześniej wezwana przez władze białoruskie na dwa przesłuchania, które miały odbyć się dzisiaj. Jednak z powodu problemów z ciśnieniem zasłabła i wezwano do niej karetkę pogotowia. Później jednak pytana o samopoczucie, oświadczyła, że "czuje się bojowo" i że władzom "chyba pozostało ją tylko zabić", bo się nie podda.
W środę w Szczuczynie pod Grodnem ma się odbyć posiedzenie starej rady naczelnej związku. Prezes Borys potwierdziła, że członkom tego organu grożono i skłaniano do podpisywania oświadczeń, że wezmą w nim udział. Chodzi o to, jak wyjaśniał dziennikarz z Grodna Andrzej Poczobut, że władzom brakuje kworum do przeprowadzenia prawomocnego posiedzenia, toteż członków Rady nakłaniano do udziału w posiedzeniu lub do zrezygnowania z członkostwa w Radzie Naczelnej, by obniżyć liczebność kworum niezbędnego do podjęcia wiążących decyzji o zwołaniu zjazdu ZPB, który wybrałby nowe władze, kontrolowane przez rząd Łukaszenki. Poprzedni, marcowy zjazd, który wybrał m.in. na prezesa związku Andżelikę Borys, został przez władze w Mińsku unieważniony. Białoruskie Ministerstwo Sprawiedliwości poleciło, aby stare władze związku zorganizowały nowy zjazd ZPB. Decyzję w tej sprawie miała podjąć stara Rada Naczelna Związku. Polski rząd uznaje marcowe wybory i popiera Andżelikę Borys.
Zapytana o to, czy wie, czy ktoś podpisał podsunięte przez władze oświadczenie, prezes Borys powiedziała, że dokładnych danych nie ma, lecz jednego jest pewna, a mianowicie tego, że "kworum na posiedzeniu nie będzie". We wtorek wieczorem w Szczuczynie zatrzymani zostali działacze ZPB: Józef Porzecki, wiceprezes związku, lider grodzieńskiego oddziału Wiaczesław Jaśkiewicz i dziennikarz Andrzej Poczobut. Sąd rejonowy w Lidzie skazał ich na kary od 10 do 15 dni aresztu. Zarzuty, jakie postawiono całej trójce, dotyczą zorganizowania 3 lipca nielegalnego wiecu w Szczuczynie. Tym "nielegalnym wiecem" były występy polskich zespołów z okazji święta Niepodległości Białorusi przed Domem Polskim w Szczuczynie. Koncerty miały się odbyć w środku, ale dawne władze związku zablokowały wejście i nie wpuściły do niego działaczy ZPB, podobnie jak i polskiego konsula z Grodna. Wówczas oskarżeni uzgodnili z milicjantami, że występy będą się mogły odbyć przed budynkiem.
Na sali rozpraw znalazło się trzech polskich dziennikarzy, Wacław Radziwinowicz i Robert Kowalewski z "Gazety Wyborczej", którzy przyjechali do Lidy z Grodna specjalnie po to, by uczestniczyć w procesie, a także dziennikarz Associated Press. Polskim dziennikarzom usiłowano przeszkodzić w stawieniu się na sali rozpraw; zostali oni na krótko zatrzymani.
"Już kiedy wychodziliśmy z siedziby Związku Polaków w Grodnie obserwowało nas dwóch białoruskich tajniaków w brązowym Renault. Trzeci filmował każdy nasz ruch - relacjonował Radziwinowicz. - Jak tylko wyjechaliśmy z Grodna zatrzymał nas białoruski patrol drogowy. Milicjanci chcieli przyczepić się do papierów samochodu, ale stanęło tylko na zapłaceniu mandatu. W międzyczasie patrol otrzymał jednak telefon, po którym nie pozwolono nam odjechać i zdjęto z naszego samochodu tablice rejestracyjne". Zatrzymano ich kierowcę Jerzego Porzeckiego, brata zatrzymanego we wtorek wiceprezesa Związku Polaków na Białorusi Józefa Porzeckiego, dziennikarze "Gazety" dojechali jednak do Lidy.
Wydarzeniami na Białorusi zaniepokojona jest Komisja Europejska. "Komisja jest zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami na Białorusi związanymi m.in. z łamaniem prawa obywateli do zrzeszania się czy wolności prasy" - powiedział na konferencji prasowej w Brukseli Amadeu Altafaj Tardio, rzecznik komisarza ds. rozwoju i pomocy humanitarnej Louisa Michela. Dodał, że oczywiście KE będzie kontynuowała obserwowanie wydarzeń w tym kraju.
Komisja Europejska nie chce jednak komentować zaostrzenia kontaktów między Polską a Białorusią. Oświadczyła, że nie widzi powodu do interwencji, bo są to stosunki bilateralne między Warszawą a Mińskiem.
Prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka oskarża państwa zachodnie, a także Polskę i Litwę, o przygotowywanie powstania przeciwko niemu. Jego zdaniem, kryzys wokół władz Związku Polaków na Białorusi (ZPB) jest wynikiem starań Zachodu, który dąży do zdestabilizowania sytuacji w Białorusi, "aż do interwencji". Polska zaś "na polecenie zza oceanu próbuje poderwać białoruskich Polaków".
Oskarżenia Łukaszenki odrzucił we wtorek Departament Stanu USA.
ika, em, pap, TVN24