"Nikt nie wyciągnął lekcji z katastrofy "Kurska" przed pięciu laty. System ratowniczy marynarki rosyjskiej praktycznie nie funkcjonuje" - twierdzi "Gazieta". "Podobnie jak w przypadku "Kurska" - czytamy - flota do ostatniej chwili ukrywała wypadek (...). O pomoc zagraniczną zwróciła się dopiero wtedy, kiedy sytuacja stała się krytyczna".
Oficjalna "Rossijskaja Gazieta" krytykuje ze swej strony kult tajemniczości, jaki otaczał wypadek AS-28. Według cytowanych przez dziennik źródeł wojskowych, "batyskaf zaplątał się nie tylko w sieci kłusowników, ale także w supertajną antenę".
Małżonka kapitana miniokrętu Wiaczesława Miłaszewskiego dowiedziała się o incydencie dopiero następnego dnia z lokalnej telewizji. Sztab marynarki, z którym skontaktowała się w piątek, odmówił jej jakichkolwiek informacji, odsyłając kobietę następnego dnia do psychologa, który poradził jej, aby się modliła - pisze "RG".
Według gazety, "admirałowie próbowali najpierw ratować batyskaf za pomocą rosyjskiego automatycznego aparatu podwodnego "Venom". Pierwsza próba wykazała, że jego system hydrauliczny jest wadliwy. Potem zepsuł się komputer".
Zdaniem centrowego dziennika "Izwiestia", ostatnia "katastrofa zadała nowy cios reputacji floty rosyjskiej". "W ciągu pięciu lat - czytamy - kondycja służb ratowniczych nie uległa wyraźnej poprawie, mimo przyznanych na ten cel środków po dramacie "Kurska"".
"Izwiestija" uważają jednak za pozytywny fakt, że rosyjskie władze "przekroczyły barierę psychologiczną" i tym razem poprosiły o pomoc zagraniczną.
ss, pap