Jak relacjonował, został rozebrany do bielizny i dokładnie przeszukany; sprawdzono także jego deklarację celną, m.in. to, czy zgadza się posiadana przez dziennikarza kwota pieniędzy z sumą podaną w deklaracji oraz jego akredytacje na pobyt na Białorusi.
Celnicy chcieli skopiować dyskietki z komputera Radziwinowicza, ale dziennikarz nie pozwolił. Interesowali się też adresami z jego notatnika.
Potem Radziwinowicz został wypuszczony. Według niego, sprawa miała szczęśliwy finał dzięki temu, że celnicy zauważyli duże zainteresowanie polskich mediów.
Służby prasowe białoruskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych odmówiły komentarza na ten temat. Tłumaczyły, że w sprawie zatrzymania dziennikarza "Gazety Wyborczej" należy się zwrócić do odpowiednich organów na Białorusi, np. do służ granicznych.
Ostatnio funkcjonariusze na białoruskich przejściach granicznych kontrolują dokładniej nie tylko dziennikarzy polskich, lecz także nielubianych przez władze działaczy polskiej mniejszości. Kilka dni temu kontroli osobistej przy wjeździe na Białoruś zostali poddani nieuznawany przez władze białoruskie redaktor naczelny "Głosu znad Niemna" Andrzej Pisalnik i wiceprezes Związku Polaków Józef Porzecki.
em, pap