Misję utworzenia nowego rządu otrzyma Jens Stoltenberg, 46-letni przywódca Norweskiej Partii Pracy (DNA), która jest główną siłą zwycięskiej koalicji. Będzie miał czas na rozmowy koalicyjne do połowy października. Potem poinformuje króla Haralda V o przejęciu władzy.
Zdobycie 61 mandatów przez partię socjaldemokratyczną jest osobistym zwycięstwem Stoltenberga, który wyprowadził ugrupowanie z głębokiego kryzysu po sromotnie przegranych wyborach w 2001 roku, kiedy DNA straciła władzę, otrzymując zaledwie 43 mandaty.
Jednak tegoroczne wybory nie są triumfem samej partii, która należy do starszych ugrupowań politycznych w Norwegii. Pierwszy rząd utworzyła jeszcze w 1927 roku i od tego czasu wielokrotnie obejmowała władzę. Zawsze dysponowała taką przewagą parlamentarną, która pozwalała jej rządzić samodzielnie. Obecnie by powrócić do władzy musiała, po raz pierwszy, wejść w koalicję z mniejszymi partiami. Na ile socjaldemokraci będą potrafili zawierać kompromisy z partnerami, trudno powiedzieć, tym bardziej że reprezentują oni różne koncepcje polityczne i gospodarcze.
Partia Centrum (Sp) jest partią chłopską i wnosi do koalicji 11 mandatów. Kieruje nią Aslang Haga, która jest zdecydowaną przeciwniczką zbliżenia Norwegii z UE. Drugi partner - Socjalistyczna Partia Lewicy - dysponuje 15 miejscami w parlamencie. Kierowana jest też przez kobietę, Kristin Halvorsen. Powstała z rozłamu w Partii Pracy na tle wewnętrznego konfliktu o przynależność Norwegii do NATO i UE. Ugrupowanie to reprezentuje tzw. zieloną alternatywę w polityce norweskiej. A ponieważ posuwało się do dogmatycznych haseł, protestując przeciwko rozwojowi sektora naftowego, straciło w tych wyborach aż osiem mandatów.
Jego obecność w koalicji powoduje, że koalicja ta nazywana jest czerwono-zieloną.
Już we wtorek, po ogłoszeniu wyników wyborów, wśród zwycięzców zaczęło iskrzyć. Podobno chodzi o obsadę stanowisk ministerialnych. Trzy najważniejsze teki: premiera, ministra spraw zagranicznych oraz ministra finansów chce objąć największa partia - DNA. Tymczasem przywódczyni Socjalistycznej Partii Lewicy uważa, że to kandydat jej partii powinien kierować resortem finansów. Partia Pracy akceptuje rozwój gospodarki rynkowej, popiera rozbudowę przemysłu, rozważne korzystanie z zasobów finansowych państwa i na pewno nie zrezygnuje z wpływu na tak ważny resort.
O tym, że utworzenie sprawnie działającego gabinetu oraz znalezienie wspólnej płaszczyzny wśród koalicjantów nie będzie sprawą łatwą, Stoltenberg mówił już w dniu wyborów.
"Istnieją dwa tematy, w których nie możemy się porozumieć. Jeden to wydobycie ropy z Morza Barentsa w pobliżu Lofotów, a drugi to budowa elektrowni opalanych gazem" - powiedział lider zwycięskiej partii.
Jego mniejsi koalicjanci są przeciwni tym projektom, więc rozmowy będą trudne. Liczą na to przegrane trzy partie prawicy, dysponujące 44 mandatami. Mogłyby nawet, w razie braku porozumienia między lewicą, pokusić się o powrót do władzy.
Jeszcze jednym elementem politycznej układanki w Stortingu jest drugie co do wielkości ugrupowanie - Partia Postępu. Populistyczna, skrajnie prawicowa, kierowana przez nieprzewidywalnego przywódcę Carla Ivara Hagena. Uzyskała aż 38 mandatów i może znaleźć się na pozycji rozgrywającego. Sama nie obejmie władzy, ale swymi głosami może rozstrzygać głosowania parlamentarne.
Czerwono-zieloną koalicję oczekują więc nie tylko trudne rokowania wewnętrzne, ale jeszcze trudniejsze zadanie kierowania państwem. Czy i jak sobie z tym poradzi? Pierwsze komentarze norweskich obserwatorów są na razie przepojone pesymizmem. Niektórym z nich wydaje się nawet, że w zwycięstwie wyborczym Stoltenberga jest zawarta zapowiedź jego klęski.
ss, pap