Oświadczenie Turczynowa to kolejny odcinek ukraińskiej wojny na najwyższych szczeblach władzy, która wybuchła na początku września, kiedy do dymisji podał się szef administracji prezydenckiej Ołeksander Zinczenko, oskarżając przy tym o korupcję ludzi z otoczenia Juszczenki, z ówczesnym sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Petrem Poroszenką na czele.
W odpowiedzi Juszczenko zdymisjonował Poroszenkę, ale i rząd Tymoszenko - premier miała konsultować z Zinczenką atak na prezydenckie otoczenie. Tworzenie nowego gabinetu Juszczenko powierzył lojalnemu wobec siebie technokracie Jurijowi Jechanurowowi.
Turczynow oświadczył na czwartkowej konferencji prasowej, że oskarżenia Zinczenki "mają konkretne podstawy".
Były szef SBU uważa, że zawieszony obecnie w wykonywaniu obowiązków szef gabinetu prezydenta Ołeksandr Tretiakow lobbuje interesy firm pośredniczących w przesyłaniu gazu z Turkmenistanu na Ukrainę. Wyjaśnił, że system pośredników został stworzony za prezydentury Leonida Kuczmy, a obecnie ich interesów pilnuje właśnie Tretiakow.
"Rozmawiałem o tym z samym prezydentem, ale on oskarżył mnie o to, że prześladuję jego chłopców i że SBU pracuje przeciwko jego ekipie" - powiedział Turczynow.
Były szef SBU zaatakował także Juszczenkę, podają w wątpliwość fakt jego otrucia podczas kampanii przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenckimi. "Niestety, fakt otrucia nie został do tej pory potwierdzony" - powiedział. Według niego, ekspertyzy przeprowadzone za granicą nie stanowią wystarczającego dowodu.
Próba otrucia Juszczenki miała miejsce we wrześniu ubiegłego roku. Po kolacji wydanej przez ówczesnego zastępcę szefa SBU Wołodymyra Saciuka Juszczenko bardzo źle się poczuł. Pilnie przewieziono go do Wiednia, gdzie austriaccy lekarze orzekli, że pogorszenie stanu jego zdrowia było spowodowane zatruciem dioksynami - silnie toksycznymi związkami chemicznymi o działaniu rakotwórczym. Przeprowadzone w Austrii ekspertyzy wykazały, że dioksyny są przyczyną pojawienia się widocznych do chwili obecnej zmian skórnych na twarzy ukraińskiego prezydenta.
Z kolei w środę były prezydent Leonid Krawczuk oznajmił, że kampanię Juszczenki finansował mieszkający w Anglii rosyjski biznesmen Borys Bieriezowski. "Jeżeli te fakty się potwierdzą, konieczne będzie zapoczątkowanie impeachmentu (usunięcia) prezydenta" - oświadczył.
W odpowiedzi prezydent Juszczenko, który przebywa obecnie w USA, zapewnił w czwartek, że jego kampania wyborcza była finansowana wyłącznie z "oficjalnego funduszu wyborczego, który był sprawdzany i jawny". Zarzuty przeciwników uznał za "próbę destabilizacji kraju". Dodał, że na konto funduszu napływały także pieniądze od zwolenników "pomarańczowej rewolucji" i do dzisiaj pozostaje na nim ok. 20 mln hrywien (ok. 4 mln dolarów).
Zarzuty o finansowanie kampanii Juszczenki z zagranicy padły w czwartek również ze strony Komunistycznej Partii Ukrainy (KPU). W rozesłanym mediom oświadczeniu komuniści utrzymują, że kampanię wyborczą Juszczenki miał wesprzeć sumą 60 mln dolarów Kongres USA.
Twierdzenia komunistów zdementowała ambasada USA w Kijowie. W przesłanym oświadczeniu wyjaśniła, że amerykański Kongres zatwierdził 60 mln dolarów pomocy dla Ukrainy "jako wsparcie reform gospodarczych i politycznych". Na dodatek uczynił to 10 maja 2005 roku, czyli w kilka miesięcy po wyborach prezydenckich na Ukrainie.
ss, em, pap