Po niespodziewanej decyzji parlamentu białoruska opozycja zwołała na piątek pilną naradę w Mińsku. Jej wspólny kandydat na prezydenta Aleksander Milinkiewicz, który - pozbawiony dostępu do oficjalnych mediów - objeżdża kraj, spotykając się z wyborcami, skrócił wizytę w Brześciu i powrócił natychmiast do stolicy.
Przyspieszenia wyborów "należało oczekiwać, bo popularność wspólnego kandydata Zjednoczonych Sił Demokratycznych zaczęła poważnie rosnąć" - powiedział PAP przewodniczący opozycyjnej partii Białoruski Front Narodowy (BNF) Wincuk Wieczorka.
Według niego, ekipa Aleksandra Łukaszenki "liczy, że siły demokratyczne nie zdążą zrealizować potencjału, wynikającego z faktu, że wyłoniły wspólnego kandydata na ponad 9 miesięcy przed poprzednio planowanym, lipcowym terminem wyborów". Poza tym - zdaniem Wiaczorki - prezydentowi zależy, by wybory znalazły się w cieniu jakichś innych, ważnych wydarzeń na świecie, w tym wypadku - wyborów parlamentarnych na Ukrainie.
Lider BNF jest przekonany, że na nadzwyczajnej naradzie strategia opozycji nie zostanie zmieniona. "Polega ona na tym, że musimy dotrzeć do każdego mieszkania, do każdego Białorusina, bo wiemy, że większość naszych obywateli chce zmian, a problem polega na tym, iż nie wyobraża sobie, że są większością. Jeżeli pokażemy, że jesteśmy większością, to następny rok może stać się prawdziwym rokiem zmian" - powiedział.
"Chociaż nie mamy żadnych iluzji, że władze planują prawdziwe wybory. Wiemy doskonale, jak to wyglądało w czasie poprzednich tzw. wyborów" - dodał Wiaczorka.
Niezależna inicjatywa Karta 97 przypuszcza, że zorganizowanie nadzwyczajnej sesji Izby Przedstawicieli i ogłoszenie na niej terminu wyborów może mieć związek z czwartkową wizytą prezydenta Aleksandra Łukaszenki w Rosji i otrzymanym poparciem ze strony Władimira Putina.
Pogłoski o wcześniejszym terminie wyborów prezydenckich ostatnio coraz częściej były powtarzane na Białorusi na niezależnych portalach internetowych, choć oficjalna prasa milczała na ten temat.
Teoretycznej możliwości wyborów w końcu marca nie wykluczał wcześniej sekretarz Centralnej Komisji Wyborczej Mikołaj Łozowik, który zapewniał, że z "prawnego punktu widzenia jest to realne".
Przypominał, że termin lipcowy był najpóźniejszym dopuszczalnym terminem.
Zgodnie z ordynacją wyborczą, prezydenckie wybory na Białorusi powinny być ogłoszone co najmniej na pięć miesięcy przed upływem kadencji obecnego szefa państwa, a przeprowadzone nie później niż na dwa miesiące przed tym terminem. Kadencja Łukaszenki upływa we wrześniu.
ss, pap