"Wywróciliśmy ten projekt do góry nogami, nadaliśmy mu ludzką twarz" - cieszyła się niemiecka socjalistka Evelyne Gebhardt, która była sprawozdawczynią projektu, cały czas oskarżaną przez obrońców dyrektywy o jej "rozwadnianie". Po głosowaniu dostała od kolegów bukiet kwiatów i gromkie brawa.
Z pierwotnego projektu dyrektywy, przedstawionego dwa lata temu przez ówczesnego komisarza UE ds. rynku wewnętrznego Fritsa Bolkesteina, eurodeputowani usunęli zapis o zasadzie kraju pochodzenia. Zależało na niej zwłaszcza nowym krajom członkowskim Unii, bo miała umożliwić przedsiębiorcom świadczenie usług w innym kraju UE na podstawie przepisów kraju, z którego pochodzą.
"To nieprawda, że zasada zniknęła. Teraz możemy powiedzieć to głośno. Nawet jeśli z tekstu znikły słowa, to zasada pozostała. To wynika z ekspertyz prawniczych" - powiedział po głosowaniu kolega pani Gebhardt z frakcji Dariusz Rosati (SdPl). "To wielki krok w kierunku ustanowienia wolnego rynku usług" - dodał. Przekonywał, że eurodeputowanym udało się też zachować szeroki zakres dyrektywy.
Z zakresu dyrektywy wykluczono jednak wiele sektorów, w tym tzw. niekomercyjne usługi użyteczności publicznej, usługi audiowizualne, zdrowotne, agencje pracy tymczasowej, hazard, usługi ochroniarskie i usługi transportowe, w tym transport miejski i taksówki. Do zakresu dyrektywy włączono natomiast m.in. gospodarkę odpadami, kulturę, ochronę środowiska, dostawy wody i energii, reklamę, edukację prywatną i usługi pocztowe, o ile mają charakter komercyjny i są otwarte na konkurencję.
"To dla mnie gorzka pigułka" - przyznała Gebhardt.
Większość polskich eurodeputownych - oburzonych, że kompromis został zawarty "za ich plecami", w wyniku porozumienia niemieckich eurodeputowanych CDU i SPD - miała dylemat jak głosować, wskazując na "rozwodnienie" wielu zapisów dyrektywy. Nie udało się uzyskać zapisów, że państwa członkowskie nie mogą wprowadzać barier administracyjnych dla oddelegowanych pracowników firm zagranicznych.
"Głosowałem za dyrektywą, ale z poczuciem goryczy" - powiedział Bronisław Geremek (PD). - Została pogorszona, ale będzie jednak służyć interesom Polski".
Cieszył się za to Marek Siwiec (SLD), dla którego dyrektywa w wersji Komisji Europejskiej była niedopracowana. "Dzisiejszy kompromis uznajemy za sukces, ponieważ umożliwi on otwarcie rynku usług, nie naruszając jednocześnie praw socjalnych i pracowniczych" - oświadczył.
"Ta dyrektywa sprawi, że polscy przedsiębiorcy będą napotykali mniej barier administracyjnych w świadczeniu usług za granicą" - przyznał Jacek Saryusz-Wolski (PO). Sam w ostatecznym głosowaniu był jednak przeciw, bo "trudno się podpisać pod czymś tak skromnym".
Posłanka Małgorzata Handzlik (PO), która w komisji ds. rynku wewnętrznego zajmowała się dyrektywą usługową, wyłamała się z dyscypliny swojej partii i zamiast głosować przeciw wstrzymała się od głosu. "Po półtora roku prac nad tą dyrektywą cieszę się, że została przyjęta, chociaż kompromis był trudny" - powiedziała.
"Żałuję, że nie wszyscy posłowie z nowych krajów potrafili się zdobyć na poparcie dyrektywy" - ubolewał brytyjski konserwatysta Malcolm Harbour, który z ramienia chadeków prowadził prace nad dyrektywą.
Przeciw głosowała większość posłów PO, którzy należą do frakcji chadeckiej, a także PiS, PSL, LPR i Samoobrony. Tłumaczyli, że "luksus" głosowania "nie" mieli dzięki pewności, że dyrektywa nie upadnie. Jej odrzucenie w PE wstrzymałoby bowiem dalsze prace legislacyjne i o kilka lat opóźniło liberalizację rynku usług.
"Gdyby nie było tej pewności, zastanowiłbym się trzy razy, jak głosować" - powiedział Konrad Szymański (PiS). Jego zdaniem sprzeciw w PE wobec dyrektywy - jedna trzecia posłów głosowała "nie" - skłoni rządy państw UE do powrotu do dyrektywy "w wersji Bolkesteina" podczas dalszych prac. Ale komisarz ds. rynku wewnętrznego Charlie McCreevy uznał, że głosowanie pokazało "szerokie poparcie" dla proponowanych zmian. Zapowiedział, że na tej podstawie opracuje zmodyfikowany projekt, który przedstawi państwom członkowskich.
Evelyne Gebhardt stanowczo zaprzeczyła, że przeszedł "kompromis berliński", bo napisany pod dyktando koalicji rządzącej w Berlinie. "A to dobre! - śmiała się na konferencji prasowej. - Nasz kompromis to wynik pragmatycznego podejścia tu, w Strasburgu, eurodeputowanych i naszych ekspertów".
Przeciw dyrektywie głosowała skrajna lewica, komuniści, Zieloni oraz socjaliści francuscy i belgijscy, dla których dyrektywa wciąż kojarzy się z "polskim hydraulikiem", który miałby grozić "dumpingiem socjalnym". Przeciwni byli też liberałowie z Niemiec, Holandii i krajów bałtyckich, bo dla nich wprowadzone przez socjalistów ograniczenia były nie do pogodzenia z pierwotnym celem dyrektywy, czyli zniesieniem barier w ponadgranicznym świadczeniu usług w UE.
Komisja Europejska i jej przewodniczący Jose Manuel Barroso wyrazili zadowolenie z przyjęcia dyrektywy. "Głosowanie pokazało, że w UE jest wola dążenia do wzrostu gospodarczego i zwiększania liczby miejsc pracy" - podkreślił rzecznik Johannes Laitenberger.
ss, pap