Żądania, by Kongres zbadał legalność telefonicznej inwigilacji, poparło wtedy nawet kilkoro umiarkowanych senatorów republikańskich, jak Arlen Specter, Olympia Snowe i Chuck Hagel. Ostatnio jednak wycofali się oni z tego, a ponieważ Republikanie mają większość w Senacie, perspektywa wszczęcia śledztwa się oddala.
Senatorowie republikańscy - jak pisze w piątek prasa - ulegli naciskom i manipulacjom Białego Domu, który zapowiedział, że nie zgodzi się na przesłuchanie kluczowych świadków, jak były minister sprawiedliwości John Ashcroft.
Rzecznik prezydenta Scott McClellan powiedział poza tym, że administracja jest "otwarta na pomysły ustawowe" w kwestii inwigilacji - czyli uchwalenie precyzyjniejszych przepisów, określających co wolno, a czego nie wolno. Dostarczyło to Republikanom politycznego alibi, żeby nie godzić się na badanie prawnych podstaw postępowania George'a Busha w sprawie podsłuchów.
Prezydent zarządził po 11 września 2001 monitorowanie telefonów i e-maili tysięcy Amerykanów bez zgody specjalnego tajnego sądu nadzorującego pracę wywiadu, który powinien wypowiedzieć się na ten temat. Bush uzasadniał to koniecznością szybkiego skontrolowania, czy obywatele nie kontaktują się z Al- Kaidą.
W czwartek zdominowana przez Republikanów Komisja Wywiadu Izby Reprezentantów zgodziła się na śledztwo w sprawie podsłuchów, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Kongresmani mieliby tylko rozważać, czy należy zmienić prawa dotyczące inwigilowania obywateli przez wywiad, i nie będą badać legalności programu już przeprowadzonych po 11 września podsłuchów.
ks, pap