Ponad 100 tysięcy ludzi, m.in. nauczyciele, policjanci, pielęgniarki, kierowcy i robotnicy budowlani, wyszło na ulice Australii, by zaprotestować przeciw reformie federalnego prawa pracy.
Szef opozycyjnej Partii Pracy Kim Beazley powiedział, że według jego szacunków w Melbourne, gdzie znajdują się siedziby australijskich związków zawodowych, pojawiło się nawet 150 tys. osób. Ruch w centrum został całkowicie sparaliżowany. Natomiast w największym mieście Australii, Sydney, na manifestacje - według niepotwierdzonych danych policyjnych - przyszło blisko 30 tys. ludzi.
Protestujący sprzeciwiają się modyfikacjom w kodeksie pracy, pozwalające kierownictwu firm na zmianę warunków zatrudnienia personelu już w trakcie obowiązywania umowy, a mniejszym restrykcjom dotyczący, zwolnień pracowników. Australijski parlament zatwierdził reformy przed trzema miesiącami.
"To bitwa o życie zwykłych Australijczyków - podkreślał Beazley zwracając się do zebranych w Melbourne. - To także bitwa o godność w miejscu pracy".
Jednak australijski minister ds. zatrudnienia Kevin Andrews oświadczył, że masowo organizowane w kraju protesty to efekt "kampanii strachu" prowadzonej przez walczące związki zawodowe.
pap, ss