Pokojowa początkowo demonstracja przed gmachem parlamentu około dziesięciu tysięcy ludzi przerodziła się w nocy w gwałtowne zamieszki, gdy zaatakowano gmach państwowej telewizji, spalono wiele samochodów, zdemolowano witryny sklepowe i wejścia do banków. Straty są ogromne. Demonstranci, wśród których byli również członkowie ugrupowań skrajnej prawicy, zaatakowali stojący obok gmachu telewizji pomnik żołnierzy radzieckich. Niektórzy manifestanci krzyczeli "56!", przywołując krwawo stłumione powstanie węgierskie 1956 r. Rannych zostało - według różnych źródeł - od 150 do 200 osób, zarówno po stronie policji, jak i demonstrantów. Policja użyła gazów łzawiących i armatek wodnych dla rozpędzenia tłumu. Do największych zniszczeń doszło w rejonie budynku telewizji - skąd związany z centroprawicowym ugrupowaniem opozycyjnym Fidesz prywatny kanał telewizyjny Hir TV nadawał bezpośrednie relacje z demonstracji. Manifestacje przeciwko szefowi rządu trwały w węgierskiej stolicy od niedzieli wieczorem.
Gyurcsany w reakcji na demonstracje powiedział, że ulice nie są miejscem rozwiązywania żadnych problemów politycznych. Dodał, że "była to najdłuższa i najciemniejsza noc" dla kraju od upadku komunizmu w 1989 roku. Zaproponował we wtorek debatę parlamentarną, by ocenić sytuację polityczną w kraju. Jednak opozycja z prawicowego Fideszu zapowiedziała już wcześniej, że w geście protestu przeciw szefowi rządu zbojkotuje posiedzenie parlamentu zaplanowane na wtorek. Deputowani mieli omówić na nim bilans stu dni rządu Guyrcsanyego.
W związku z zamieszkami do dymisji podał się minister sprawiedliwości Jozsef Petretei, który również nadzoruje policję. Jednak dymisja ta nie została przyjęta przez premiera. We wtorek premiera poparł jego partner koalicyjny - Związek Wolnych Demokratów. "Dla premiera największą nieodpowiedzialnością byłaby rezygnacja. Premier ma mandat do rządzenia i powinien kontynuować wprowadzanie reform" - powiedział we wtorek szef współrządzącego Związku Wolnych Demokratów, Gabor Kuncze.
Matti Vanhanen, premier Finlandii, która w tym półroczu przewodniczy Unii Europejskiej, powiedział, że Unia Europejska uważa protesty w Budapeszcie za sprawę wewnętrzną Węgier i "przynajmniej dzisiaj" nie podejmie żadnych działań.
Unijny komisarz ds. ceł i podatków, Węgier Laszlo Kovacs oznajmił we wtorek, że demonstracje w Budapeszcie zagrażają "stabilności i przyszłości kraju". Podkreślił, że wszystkie partie parlamentarne kraju będącego członkiem UE muszą współpracować, aby przezwyciężyć trudności. Według Kovacsa jedynym sposobem wyjścia z kryzysu politycznego jest trzymanie się surowego programu oszczędnościowego, cięcie deficytu budżetowego i zmniejszanie wydatków publicznych.
pap, ss