Niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" uważa, że proces tworzenia europejskich sił zbrojnych jest tak zaawansowany, iż przyjęcie polskich postulatów w tej sprawie wymagałoby "kompletnej zmiany polityki".
"Bruksela stara się rozwiązać zagadkę, jaką jest dla niej inicjatywa Kaczyńskich dotycząca utworzenia europejskiej armii" - pisze w środę gazeta w materiale zatytułowanym "Dziwni bliźniacy".
"SZ" przypomina, że decyzję o tworzeniu europejskich zdolności wojskowych podjęto w 1999 r. na szczycie UE w Helsinkach. "Jeżeli teraz polskie kierownictwo mówi o tym, by wystawić samodzielną armię UE, która politycznie jest podporządkowana przewodniczącemu Komisji Europejskiej, lecz wojskowo kierowana jest przez NATO, to otwiera to nowe pole debaty na temat polityki bezpieczeństwa" - ocenia autor materiału Martin Winter. Pole, które "pewien europejski dyplomata" określa mianem "całkowicie nierealistycznym" - dodaje "SZ".
Wyjaśnia, że polityka bezpieczeństwa nie znajduje się w gestii wspólnoty, Komisja Europejska nie ma więc głosu decydującego. Zdaniem gazety, właśnie z tego powodu przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso "grzecznie zdystansował się" od tego pomysłu. "Każda konstruktywna propozycja zasługuje na pogłębioną analizę" - powiedział, wskazując jednak kompetencje krajów członkowskich w tej sprawie.
"SZ" zaznacza, że UE świadomie nie podporządkowała swoich oddziałów NATO. "Nie tylko dlatego, że Sojusz zdominowany jest przez USA, lecz także dlatego, że UE chce posiadać militarny instrument swojej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa" - tłumaczy Winter. Polska propozycja "unatowienia" oddziałów UE rozbije się zdaniem dyplomatów o sprzeciw Francji - pisze gazeta.
Propozycja z Warszawy wywołała zdziwienie także dlatego, ponieważ proces tworzenia wojskowych zdolności Unii jest w pełnym toku i to "przy pełnym udziale Polski". Od 2010 roku do dyspozycji w operacjach na całym świecie ma być 60 tysięcy żołnierzy - przypomina "SZ". Już w 2007 roku będzie gotowych do walki 13 oddziałów po 1500 osób każdy. W Brukseli znajduje się komisja wojskowa i sztab wojskowy z dowódcą. "To, że dowodzi on nie stałą armią, lecz wojskiem składanym od przypadku do przypadku z narodowych armii, wynika m.in. z tego, że w niektórych krajach, takich jak Niemcy, do użycia żołnierzy konieczna jest zgoda parlamentu. Wydaje się, że Kaczyńscy to przeoczyli" - stwierdził w konkluzji Winter w "Sueddeutsche Zeitung".
pap, ss
"SZ" przypomina, że decyzję o tworzeniu europejskich zdolności wojskowych podjęto w 1999 r. na szczycie UE w Helsinkach. "Jeżeli teraz polskie kierownictwo mówi o tym, by wystawić samodzielną armię UE, która politycznie jest podporządkowana przewodniczącemu Komisji Europejskiej, lecz wojskowo kierowana jest przez NATO, to otwiera to nowe pole debaty na temat polityki bezpieczeństwa" - ocenia autor materiału Martin Winter. Pole, które "pewien europejski dyplomata" określa mianem "całkowicie nierealistycznym" - dodaje "SZ".
Wyjaśnia, że polityka bezpieczeństwa nie znajduje się w gestii wspólnoty, Komisja Europejska nie ma więc głosu decydującego. Zdaniem gazety, właśnie z tego powodu przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso "grzecznie zdystansował się" od tego pomysłu. "Każda konstruktywna propozycja zasługuje na pogłębioną analizę" - powiedział, wskazując jednak kompetencje krajów członkowskich w tej sprawie.
"SZ" zaznacza, że UE świadomie nie podporządkowała swoich oddziałów NATO. "Nie tylko dlatego, że Sojusz zdominowany jest przez USA, lecz także dlatego, że UE chce posiadać militarny instrument swojej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa" - tłumaczy Winter. Polska propozycja "unatowienia" oddziałów UE rozbije się zdaniem dyplomatów o sprzeciw Francji - pisze gazeta.
Propozycja z Warszawy wywołała zdziwienie także dlatego, ponieważ proces tworzenia wojskowych zdolności Unii jest w pełnym toku i to "przy pełnym udziale Polski". Od 2010 roku do dyspozycji w operacjach na całym świecie ma być 60 tysięcy żołnierzy - przypomina "SZ". Już w 2007 roku będzie gotowych do walki 13 oddziałów po 1500 osób każdy. W Brukseli znajduje się komisja wojskowa i sztab wojskowy z dowódcą. "To, że dowodzi on nie stałą armią, lecz wojskiem składanym od przypadku do przypadku z narodowych armii, wynika m.in. z tego, że w niektórych krajach, takich jak Niemcy, do użycia żołnierzy konieczna jest zgoda parlamentu. Wydaje się, że Kaczyńscy to przeoczyli" - stwierdził w konkluzji Winter w "Sueddeutsche Zeitung".
pap, ss