Wojna składa się z rzeczy nieprzewidzianych, a tym samym zbyt poważnych, by powierzać ją wyłącznie wojskowym. Izraelski rząd, najpierw powstrzymywał wojskowych, teraz daje im zielone światło. I robi to w momencie, kiedy ta wojna stała się zbyt poważna i zbyt nieprzewidywalna.
Najwięcej w konflikcie libańskim straciły dziś USA. Kiedy w 1973 r. Egipt zaatakował Izrael, Waszyngton dzięki "taksówkowej dyplomacji" Henry'ego Kissingera wyszedł z konfliktu wzmacniając swoją pozycję i osłabiając wpływy ZSRR. Teraz jest odwrotnie. I nie pomaga w tym kissingerowski realizm Condoleezzy Rice, czy uprawiana przez nią "dyplomacja samolotowa". Żadna z wizyt Rice na Bliskim Wschodzie nie przybliżyła rozwiązania konfliktu ani o krok, tym samym osłabiając wpływy USA. Jeszcze niedawno Amerykanom dziękowano za pomoc w "cedrowej rewolucji". Dziś ich bezwarunkowe poparcie dla działań Jerozolimy powoduje tylko frustrację.
Amerykańska administracja pozwoliła, aby interwencja Izraela, obliczona na kilka tygodni, wymknęła się spod kontroli. Rząd Izraela zawierzył wojskowym, którzy obiecali rozprawić się z Hezbollahem bez terytorialnej inwazji. Wojskowi źle ocenili siły Hezbollahu. Ta interwencja od początku była słabo przygotowana. Izrael zbyt pewny swojej ogromnej siły popełnił strategiczny błąd.
Problem w tym, że proponowane obecnie wejście w region sił międzynarodowych nie rozwiąże problemu. Podobnie było w 1982 r., gdy amerykańskie, francuskie i włoskie wojska zostały rozmieszczone w Libanie, by odgrodzić Izrael od chaosu panującego w tym kraju. Rozwiązaniem mogłoby być przesunięcie ciężaru odpowiedzialności za działania Hezbollahu na Syrię. Rząd Aszara Basada powinien zostać wezwany do zaprzestania udzielania pomocy Hezbollahowi. Na naciskaniu na Damaszek powinna się teraz skupić cała międzynarodowa dyplomacja. Bowiem wojna ta kosztowała już zbyt dużo. Skończy się więc dopiero, gdy Izrael zabezpieczy swoją północną granicę.
Amerykańska administracja pozwoliła, aby interwencja Izraela, obliczona na kilka tygodni, wymknęła się spod kontroli. Rząd Izraela zawierzył wojskowym, którzy obiecali rozprawić się z Hezbollahem bez terytorialnej inwazji. Wojskowi źle ocenili siły Hezbollahu. Ta interwencja od początku była słabo przygotowana. Izrael zbyt pewny swojej ogromnej siły popełnił strategiczny błąd.
Problem w tym, że proponowane obecnie wejście w region sił międzynarodowych nie rozwiąże problemu. Podobnie było w 1982 r., gdy amerykańskie, francuskie i włoskie wojska zostały rozmieszczone w Libanie, by odgrodzić Izrael od chaosu panującego w tym kraju. Rozwiązaniem mogłoby być przesunięcie ciężaru odpowiedzialności za działania Hezbollahu na Syrię. Rząd Aszara Basada powinien zostać wezwany do zaprzestania udzielania pomocy Hezbollahowi. Na naciskaniu na Damaszek powinna się teraz skupić cała międzynarodowa dyplomacja. Bowiem wojna ta kosztowała już zbyt dużo. Skończy się więc dopiero, gdy Izrael zabezpieczy swoją północną granicę.