Katastrofa Tu-154 w Doniecku to kolejne ostrzeżenie dla polskiego rządu. Uprawiany u nas rządowy trumienny populizm, każe VIP-om latać zdezelowanymi radzieckimi maszynami.
Na pokładzie tupolewa ryzykowało już wielu premierów: Miller, Bielecki, Oleksy, Cimoszewicz czy Belka. Sam byłem świadkiem, jak w chińskim Kunming o mały włos nie zapalił się rządowy Tu-154. Do katastrofy nie doszło, gdyż w ostatnim momencie obsługa lotniska poinformowała pilota, że samolot się pali i wstrzymała procedurę startową. Całość później zbagatelizowano. Kilka lat temu Jan Krzysztof Bielecki wracając z mundialu w Korei wolał lecieć rejsowym samolotem, niż z prezydentem Kwaśniewskim. W Budapeszcie Tu-154 M z Józefem Oleksym na pokładzie po prostu nie zapalił. Znamienne jest, że w Muzeum Lotnictwa na lotnisku w Budapeszcie stoi identyczny Tu-154, który dawniej służył węgierskim władzom. Każda polska delegacja, która szczęśliwie wyląduje w Budapeszcie może sobie w drodze z lotniska obejrzeć ten ciekawy eksponat.
Polskie tupolewy, mimo, że są nieustannie remontowane nie są już nowe, bezpieczne ani wygodne. Są głośne, paliwożerne (przez co każda większa podróż wiąże się z międzylądowaniami na tankowanie) i wymagają ciągłej obsługi w Rosji lub na Białorusi. Najwyraźniej decyzję o zakupie nowych samolotów dla VIP-ów podejmie się, kiedy wrócą oni w trumnach.
Polskie tupolewy, mimo, że są nieustannie remontowane nie są już nowe, bezpieczne ani wygodne. Są głośne, paliwożerne (przez co każda większa podróż wiąże się z międzylądowaniami na tankowanie) i wymagają ciągłej obsługi w Rosji lub na Białorusi. Najwyraźniej decyzję o zakupie nowych samolotów dla VIP-ów podejmie się, kiedy wrócą oni w trumnach.