Operetkowa demokracja wymagała operetkowego puczu. Po piętnastu latach, w strugach ulewnego deszczu tajscy pułkownicy znowu przyszli zwrócić władzę ludu.
Premier Thaksin Shinawatra już miał wystąpić na Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Wystąpił jednak w tajskiej telewizji, ogłaszając stan wyjątkowy. Nawoływał do spokoju i poszanowania prawa. Wojsku nakazał raportowanie o stanie sytuacji. Kilka minut później jego twarz zniknęła z telewizorów. Telewizja została zdobyta. Pod budynek rządowy zajechały czołgi. Ale nie wielkie i masywne tanki rosyjskiej produkcji, tylko małe pasujący do rozmiaru Tajów. Akcja wojskowych niespecjalnie wzbudziła zainteresowanie. Historia Tajlandii stawia pucz wojskowy jako część systemu sprawowania władzy. Najazd pułkowników nikogo więc nie dziwił, wręcz przeciwnie świadczył o skuteczności całego systemu.
Thaksin Shinawatra spodziewał się tego puczu, w Tajlandii mówiono o nim od kilku miesięcy. Jednak wyjechał w długą podróż do USA, dając tym samym możliwość przewrotu. Być może sądził, że jego zwolennicy go obronią (sam przecież też jest pułkownikiem). Być może jednak ugiął się pod presją i poddał opozycji. Bardzo specyficznej opozycji, bo rekrutującej się wyłącznie z szeregów niezadowolonej klasy średniej. Planowane na przyszły miesiąc wybory parlamentarne nic by nie zmieniły. Shinawatra głosami wieśniaków zostałby ponownie (po raz trzeci) zwycięzcą. Opozycja pewnie by zbojkotowała elekcję, a Sąd Najwyższy po tygodniach protestów uznałby je za nieważne.
Pułkownicy wraz z ich gwałtownością i dramatyzmem byli tu potrzebni. W ten operetkowy sposób demokracja wraca znów do wykształconego ludu.
Thaksin Shinawatra spodziewał się tego puczu, w Tajlandii mówiono o nim od kilku miesięcy. Jednak wyjechał w długą podróż do USA, dając tym samym możliwość przewrotu. Być może sądził, że jego zwolennicy go obronią (sam przecież też jest pułkownikiem). Być może jednak ugiął się pod presją i poddał opozycji. Bardzo specyficznej opozycji, bo rekrutującej się wyłącznie z szeregów niezadowolonej klasy średniej. Planowane na przyszły miesiąc wybory parlamentarne nic by nie zmieniły. Shinawatra głosami wieśniaków zostałby ponownie (po raz trzeci) zwycięzcą. Opozycja pewnie by zbojkotowała elekcję, a Sąd Najwyższy po tygodniach protestów uznałby je za nieważne.
Pułkownicy wraz z ich gwałtownością i dramatyzmem byli tu potrzebni. W ten operetkowy sposób demokracja wraca znów do wykształconego ludu.