Prowokacje, by były skuteczne, muszą być misternie uknute i zakamuflowane. Prowokacja wobec Andżeliki Borys nie jest prowokacją. To chamska i brutalna demonstracja siły.
Białoruskie KGB widocznie cierpi na niedostatki kadr, bo brak mu nowych pomysłów. Nie dość, że użyto jednej z najpopularniejszych metod, czyli narkotyków (można było jeszcze je włożyć do matrioszki, byłoby oryginalniej), to zrobiono to tak nieporadnie, że dziś nikt nie ma wątpliwości kto za tym stoi. Nie postarano się nawet, by narkotyki podrzucić gdzieś na Litwie. Zrobiono to na granicy w czasie 10-godzinnego przeszukania, kiedy to celnicy męczyli się z odkręceniem lusterka. W zamieszaniu zapomniano, że podrzucono amfetaminę, a nie heroinę. Nie oznacza to jednak, że sędzia, który jeszcze przed sprawą wyrok otrzyma faksem, nie będzie miał pewności, że Borys to groźny przemytnik. Prawdziwa contrabandista. Oczywiście Andżelika Borys jest na razie świadkiem w całej sprawie. Chodzi jednak o to, by odebrać jej w końcu paszport i by siedziała cicho w Grodnie. Ma odczuwać ciągłą presję psychologiczną. To kolejne uderzenie w białoruskich Polaków, w Polaków w ogóle. Całkiem niedawno Aleksander Milinkiewicz otrzymał dzięki wsparciu Polaków nagrodę im Andrieja Sacharowa, z kolei Andżelika Borys nieustannie udziela się na rożnych konferencjach i seminariach obnażając naturę łukaszenkowego systemu. To po prostu musi boleć byłego kołchoźnika. W państwie Łukaszenki niewiele się w ostatnim czasie zmieniło. Ci sami ludzie, te same metody, tylko jakość wykonania coraz gorsza. W dodatku pogłębiający się spór z Rosją. Nadchodząca zima nie będzie łatwa.