Jest taki kraj, który nie ma rządu. Jego mieszkańcy nie są tym przygnębieni. Gospodarka się ma świetnie. Firmy miast upadać, produkują. Inwestorzy nie pouciekali. Tylko politycy narzekają. Witajcie w Czechach.
Świat bez polityków (według nich samych) jest światem niepoukładanym, bez wizji i przyszłości. W ten sposób można szybko upaść i pogrążyć się w chaosie. Biada więc tym, co dobrych rad dobrych polityków nie słuchają. Czesi, jak zwykle w awangardzie, nie posłuchali ostrzeżeń. Zagłosowali pochopnie i tak się złożyło, że wybierając po równo nic nie wybrali. Młodą czeską demokrację narazili na trudny test. Od pół roku w Czechach trwają koalicyjne targi, debaty i próby szukania kompromisu. Mnożą się apele i zapewnienia o chęci współpracy. Trwają nieustanne oskarżenia i obietnice. Tylko nikt tego nie słucha. Rzeczywistość opuściła to pomieszczenie i nie zamierza wracać. Zaniepokojenie obecną sytuacją polityczną deklaruje tyle samo Czechów, co przed wyborami. Bo jest się z czego cieszyć. Parlament bez większości nie produkuje zbędnych ustaw. Cieszą się przedsiębiorcy, bo nie ma bałaganu w podatkach, ani setek nowych "unijnych" regulacji. Umacnia się korona. Rośnie giełda papierów wartościowych. Kraju nie trapią, tak popularne w regionie, kryzysy i podziały. W unii nie nazywają ich ultranacjonalistami i skrajnymi katolikami. Nie oskarżają o hamowanie integracji. W zasadzie nikt nie zauważył, że Czechy od pół roku nie mają rządu. I dlatego słusznie robi prezydent Vaclav Klaus, że chce mianować Mirka Topolanka na szefa mniejszościowego rządu. Skoro sytuacja jest lepsza bez zdolnego do działania rządu i parlamentu, to krajowi potrzeba tylko zarządcy, który jak będzie trzeba poprawi coś tu i tam. Okazuje się, że Pradze potrzebny jest tylko ogrodnik, który będzie pielęgnował zdobycze demokracji. Obawiam się tylko jednego: że to wyjątek potwierdzający regułę i że zaraz politycy wrócą i znowu zaczną psucie.