Już za trzy tygodnie okaże się jak bardzo europejskim państwem jest Turcja. I nie będą potrzebne do tego żadne unijne raporty.
Turcja staje właśnie przed najpoważniejszym egzaminem z europejskości w historii. 28 listopada swoją wizytę nad Bosforem rozpocznie Benedykt XVI. Sposób, w jaki zostanie tam przyjęty, w pełni pozwoli ocenić dystans dzielący Ankarę od Brukseli. Oczywiście, ta sytuacja będzie sztuczna, Turcy - chcąc podkreślić swe europejskie aspiracje - będą malować trawniki, aby ta wizyta wypadła rewelacyjnie. Ale nie będą w stanie kontrolować każdego Turka. Niedawne krytyczne wypowiedzi papieża sprawiły, że w świecie islamskim Benedykt XVI jest oceniany jednoznacznie źle. Ojciec Święty, jeszcze jako kardynał Joseph Ratzinger, wypowiadał się przeciw przyjęciu Turcji do UE. Sytuacja jest do tego stopnia napięta, że po zapowiedzi odwiedzin papieża w Stambule w Turcji ukazał się kryminał Yucela Kayi "Zamach na papieża. Kto zabije Benedykta XVI w Stambule?". Jak daleko są w stanie Turcy się posunąć, dowiodła reakcja na ubiegłoroczną publikację karykatur Mahometa w duńskiej prasie - w lutym tego roku w Trabzonie zamordowano katolickiego księdza. Rząd w Ankarze zrobi wszystko, aby w czasie wizyty papieża nie doszło do żadnego incydentu. Jeśli się uda, to nie należy tego traktować jako sygnału, że Turcja to już kraj europejski - raczej jako znak, że ma sprawną policję i służby bezpieczeństwa. Udana wizyta Benedykta XVI ani na jotę nie przybliży tego kraju do unii, ale jakakolwiek wpadka jednoznacznie udowodni, że Ankara nie będzie członkiem UE - rozumianej jako unię państw, które łączy wspólny sposób myślenia. Wizyta papieża to najlepszy test na europejskość Turcji i cieszyć się można, że Benedykt XVI się na nią zdecydował - pod warunkiem, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli i pytanie w tytule książki Kayi pozostanie retoryczne.