Mowa ciała

Dodano:   /  Zmieniono: 
Szczyty APEC znane są z tego, że nic nie wnoszą. Czysta kurtuazja, uśmiechy i machanie ręką. Tak było i tym razem.
Bush musi być zawiedziony. Opuszczał Amerykę po fatalnej porażce republikanów w Kongresie. Chciał wrócić do niej jako przywódca świata, który ma jeszcze dwa lata kadencji i zamierza je wykorzystać. I nie udało się. Zamiast twardego stanowiska APEC w sprawie Korei Płn. udało mu się wynegocjować jedynie sformułowanie "duże zaniepokojenie" w oficjalnym dokumencie. To niewiele, zważywszy na to, ile czasu zajęło dojście i do tych słów, można uznać to za porażkę.

Nie udało się też popchnąć do przodu negocjacji w sprawie liberalizacji handlu tzw. rundy z Doha. Bush zaproponował krajom Azji stworzenie takiej wolnej strefy między sobą. Licząc, że pociągnie to za sobą lawinę, amerykański prezydent doczekał się jedynie mglistych obietnic zawartych w jeszcze bardziej mglistym - przyjętym przez szczyt - planie działania.

W Hanoi na Busha nie czekały już takie tłumy jak kilka lat temu na Billa Clintona. W Indonezji ze względów bezpieczeństwa prezydenta ulokowano pod Dżakartą. Jedynie w Moskwie (zwykle amerykańscy prezydenci do Azji lecą na Zachód, tankując na Alasce), gdzie Air Force One zatrzymał się na uzupełnienie paliwa, Busha przyjęto z godnością. Kosztowało go to podpis pod wejściem Rosji do WTO.

Nie oznacza to jednak, że szczyt APEC sprowadzał się wyłącznie do pustych gestów. W Azji ważniejsza od słów jest mowa ciała. Ta zwykle jest o wiele bardziej prawdziwa. Bush musiał się więc sporo natrudzić, robiąc dobrą minę do złej gry.