Rozpoczęte właśnie rozmowy sześciostronne rozpoczęły się od uzgodnienia co jest nadal aktualne z zawartych poprzednio porozumień. I już tutaj może nastąpić impas.
Korea Północna nie ma nic do zaproponowania. Jej jedynym atutem jest bomba atomowa. A więc rozpoczęte właśnie negocjacje nie powinny być prowadzone "w sprawie rezygnacji z programu nuklearnego", tylko raczej pod hasłem "mamy bombę, więc róbcie to co MY chcemy". Takiego podejścia nie ukrywają zresztą koreańscy dygnitarze. Nic nie wyjdzie także z dostosowywania poprzednio podpisanych już porozumień. Dla tych, którzy zapomnieli - przypominam, w porozumieniu z września Korea zgodziła się na rezygnację z jądrowych aspiracji, a w pierwszych dniach października przeprowadziła próbę jądrową.
Kluczowe jest odpowiedzenie na pytanie czy Korea rzeczywiście ma bombę atomową. Wcale jej mieć nie musi. Wybuch sprzed kilku miesięcy był bardzo dziwny i nietypowy jak na eksplozję jądrową. Nawet jeżeli to była eksplozja atomowa, to jest bardziej niż prawdopodobne, że bomba przetestowana przez reżim jest duża (nie nadaje się do przenoszenia) i niedopracowana (nie można ocenić siły wybuchu, jest nieprzewidywalna). W skrócie mówiąc wojskowy program jądrowy Korei Północnej - jeżeli w ogóle istnieje - jest w fazie embrionalnej. Czy zatem może być argumentem przetargowym? Jeżeli światowe mocarstwa pozwolą sobie na zbyt wielkie ustępstwa, dodadzą Koreańczykom wiatru w żagle i przede wszystkim uwiarygodnią. Pozwolą na to, by rozpoczęte właśnie negocjacje były podszyte tchórzem. Poza tym pieniądze z zagranicy dofinansują wojsko, a więc także, a może przede wszystkim wojskowy program nuklearny.
Ta runda negocjacji nie przyniesie nic konkretnego. Ważne będą następne. Dzisiaj rozpoczęte spotkanie będzie swego rodzaju spotkaniem zapoznawczym czy raczej rozpoznawczym. Wszystkie strony znają się doskonale, ale sytuacja jest diametralnie inna od tej sprzed trzech miesięcy.
Koreańczycy liczą na to, że dzięki bombie uda im się wytargować więcej pieniędzy. Nie dla obywateli oczywiście, tylko dla reżimu. Jestem pewien że lepiej byłoby te pieniądze przeznaczyć na budowę obozów dla koreańskich uchodźców w Chinach. Wtedy lżej byłoby przynajmniej tym, którym udało się uciec z komunistycznej Korei. Chiny twierdzą, że nie stać ich na utrzymywanie uchodźców, tym bardziej, że ciepłe przyjęcie jednych byłoby zachętą dla następnych. Granica z Chinami nigdy nie będzie tak strzeżona jak ta z Koreą Południową, chociażby dlatego, że jest ponad czterokrotnie dłuższa. Ale pomysł z budowaniem obozów jest tak samo mało realny jak przekonanie Korei Północnej do rezygnacji z aspiracji jądrowych.
Kluczowe jest odpowiedzenie na pytanie czy Korea rzeczywiście ma bombę atomową. Wcale jej mieć nie musi. Wybuch sprzed kilku miesięcy był bardzo dziwny i nietypowy jak na eksplozję jądrową. Nawet jeżeli to była eksplozja atomowa, to jest bardziej niż prawdopodobne, że bomba przetestowana przez reżim jest duża (nie nadaje się do przenoszenia) i niedopracowana (nie można ocenić siły wybuchu, jest nieprzewidywalna). W skrócie mówiąc wojskowy program jądrowy Korei Północnej - jeżeli w ogóle istnieje - jest w fazie embrionalnej. Czy zatem może być argumentem przetargowym? Jeżeli światowe mocarstwa pozwolą sobie na zbyt wielkie ustępstwa, dodadzą Koreańczykom wiatru w żagle i przede wszystkim uwiarygodnią. Pozwolą na to, by rozpoczęte właśnie negocjacje były podszyte tchórzem. Poza tym pieniądze z zagranicy dofinansują wojsko, a więc także, a może przede wszystkim wojskowy program nuklearny.
Ta runda negocjacji nie przyniesie nic konkretnego. Ważne będą następne. Dzisiaj rozpoczęte spotkanie będzie swego rodzaju spotkaniem zapoznawczym czy raczej rozpoznawczym. Wszystkie strony znają się doskonale, ale sytuacja jest diametralnie inna od tej sprzed trzech miesięcy.
Koreańczycy liczą na to, że dzięki bombie uda im się wytargować więcej pieniędzy. Nie dla obywateli oczywiście, tylko dla reżimu. Jestem pewien że lepiej byłoby te pieniądze przeznaczyć na budowę obozów dla koreańskich uchodźców w Chinach. Wtedy lżej byłoby przynajmniej tym, którym udało się uciec z komunistycznej Korei. Chiny twierdzą, że nie stać ich na utrzymywanie uchodźców, tym bardziej, że ciepłe przyjęcie jednych byłoby zachętą dla następnych. Granica z Chinami nigdy nie będzie tak strzeżona jak ta z Koreą Południową, chociażby dlatego, że jest ponad czterokrotnie dłuższa. Ale pomysł z budowaniem obozów jest tak samo mało realny jak przekonanie Korei Północnej do rezygnacji z aspiracji jądrowych.